CZY MNIE SŁYSZYSZ?

Jest lato 1977 roku, Elia Furenti ma 16 lat i wraz z rodzicami mieszka w sennym włoskim miasteczku, gdzie wszyscy wzajemnie się znają i każdy o każdym zdaje się wszystko wiedzieć. Ale czy na pewno? Są upalne słoneczne wakacje, lecz atmosferze panującej w miasteczku daleko od beztroski. Ten stan trwa od ostatniej zimy, kiedy zaginęło dziecko, którego zwłoki znaleziono później w nieczynnej kopalni. Zabójcy dotychczas nie złapano, sprawa jakby ucichła, ale mieszkańcy miasteczka wciąż jeszcze nie mogą się po tej tragedii otrząsnąć.
Pamięta o tym wydarzeniu również Elia, ponieważ od dłuższego czasu dręczą go własne podejrzenia. Rodzice Elii zdają się być dobraną parą, ale relacje rodzinne u Furentich tylko z pozoru wydają się proste, a głowa familii, Ettore, nieustannie wnosi w nie atmosferę niepokoju. Jest impulsywny, nieprzewidywalny, a odkąd stracił pracę, jego dziwactwom nie ma końca. Wciąż wspomina o jakimś spisku, znika na całe dnie, w końcu kupuje furgonetkę i ujeżdża nią nie wiadomo gdzie i w jakim celu.
Zagubiony w swych domysłach Elia nie ma się nimi z kim podzielić. Zawiera wakacyjną przyjaźń z chłopakiem z miasta, Stefano, i ulega fascynacji jego matką, dużo starszą od siebie i doświadczoną przez życie Anną. Odkrywa przy tym, że Anna kiedyś znała jego ojca i wie o nim znacznie więcej niż sam Elia.

"W pewnej chwili więcej jest rzeczy, których nie wiesz, niż tych, które znasz. W końcu pojmujesz, że nie wiesz nic."

CZY MNIE SŁYSZYSZ? to książka, która zwróciła moją uwagę, kiedy była jeszcze wydawniczą zapowiedzią. Świeżo po KREDZIARZU C.J. Tudor miałam ochotę na ten sam dreszcz ekscytacji nad czymś w równie mrocznych klimatach, a powieść Eleny Varvello - reklamowana jako thriller, kryminał, powieść psychologiczna i romans w jednym - na pierwszy rzut oka doskonale się w nie wpasowywała. I rzeczywiście, ta niewielka rozmiarem książka ma w sobie po trochu z każdego z tych gatunków. Jej fabuła ma formę retrospekcji, w których główny bohater, dorosły już Elia, rozlicza się z pewnymi tajemniczymi wydarzeniami sprzed lat, od których wyraźnie nie może się odciąć. Mamy tutaj zbrodnię i nieznanego sprawcę. W powietrzu jest aż gęsto od jakichś niedopowiedzeń i przemilczeń, trzymanych w ukryciu tajemnic, z których przeważnie wylęga się coś złego. Jest wreszcie rozegrany na tle parnego lata gorący romans między dorastającym chłopcem a dojrzałą kobietą, o którym z góry wiadomo, że nie może skończyć się żadnym łzawym happy endem.

"Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o kształtach, jakie może przybrać miłość, ani o sile, z jaką potrafi nas zapędzić w ciemny kąt i pozbawić tchu."

Fabuła skupia się na Elii i to z jego perspektywy obserwujemy rozwój wydarzeń tamtego pamiętnego lata. Elia wyrasta wtedy raz na zawsze z dziecięcej niewinności, zakochuje się po raz pierwszy i przeżywa inicjację seksualną, ale też jednocześnie przez cały ten czas skrycie i jakby na wpół świadomie szuka tropów zbrodni i powoli wyzbywa się swoich dziecinnych złudzeń. Na jego oczach rozpada się mały bezpieczny świat, w którym dorastał i gdy wakacje dobiegają końca, nic już nie jest i nigdy nie będzie takie samo.

CZY MNIE SŁYSZYSZ? to pozornie skromna historia, która jednak potrafi przyprawić o niezły wewnętrzny mętlik. Czułam się niejednokrotnie równie zdezorientowana i zagubiona jak Elia, nie wiedząc, co właściwie jest tu prawdą, a co być może wymysłem coraz bardziej przerażonego bohatera. Każdemu przecież czasem może się coś wydawać, a w rzeczywistości być zupełnie inaczej. Tutaj sprawa wygląda pozornie na prostą, a jednak trudno ją sensownie poukładać, kiedy w grę wchodzą miłość, oddanie, przywiązanie czy lojalność. Elia to jeszcze komplikuje, kiedy przedstawia coś w rodzaju własnej wersji pewnych dramatycznych wydarzeń. Styl Eleny Varvello jest oszczędny, autorka nie przesadza z wylewnością ani w kreacjach bohaterów - swoją drogą naszkicowanych bardzo dobrze i wyraziście, ani w opisach rzeczywistości. Plusem tego jest fakt, że książkę czyta się bardzo szybko, praktycznie w jeden wieczór, za to narracja jest dość powściągliwa, jakby Elia opowiadając starał się utrzymać na wodzy kłębiące się w nim uczucia, spychał je gdzieś w głąb siebie i nie pozwalał im się ujawnić. Podobnie, z jednym dość oczywistym wyjątkiem, zachowują się pozostali bohaterowie. Ogólnie emocje pulsują tu jakby w ukryciu, wyczuwalnie podnoszą temperaturę i zagęszczają atmosferę. Brak tu kwiecistych dialogów, żarliwych wyznań miłosnych, wielkich zwrotów akcji czy innych tego typu fajerwerków, ale okazały się niekonieczne.

Polski debiut Eleny Varvello to doskonały przykład na to, że mając dobry pomysł i ciekawy temat, wcale nie potrzeba mnóstwa stron ani spektakularnych wydarzeń, by poruszyć w czytelniku czułe struny, wzbudzić niepokój i nakłonić do głębszych refleksji. Gmatwanina ludzkich problemów okazała się wystarczającym materiałem na wstrząsającą fabułę. To historia o tym, że zło może czaić się tuż obok nas i że istnieje granica, po przekroczeniu której możemy niechcący stanąć po jego stronie. Ta książka wciąga w swój duszny klimat, trzyma w napięciu i zagnieżdża się w myślach, nie dając o sobie łatwo zapomnieć. Ja przetrawiałam ją jeszcze przez kilka dni po przeczytaniu. Jeśli lubicie powieści psychologiczne, które zostawiają was na koniec z zamętem w głowie i uczuciem niedosytu z powodu kwestii, które, jak w prawdziwym życiu, czasem po prostu nie dają się racjonalnie wyjaśnić - to pozycja zdecydowanie dla was.


C Z Y   M N I E   S Ł Y S Z Y S Z ?
(LA VITA FELICE)
ELENA VARVELLO
PRZEKŁAD: MONIKA WOŹNIAK
WYDAWNICTWO LITERACKIE
2018

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ


Tuż przed wybuchem wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych przystojny młodzieniec z Południa, Armagnac Jardineux wyjeżdża na nauki do Europy. Wojna rujnuje rodzinny majątek, a osierocony Armagnac koniec końców trafia do Anglii, skąd pochodziła jego babka Blanche. Arystokrata bez grosza przy duszy, którego cały dobytek to walizka z paroma rzeczami i zapiskami babki,  nie ma na siebie żadnego pomysłu - w rodzimej Ameryce był przecież próżniakiem, który miał przejąć ojcowskie plantacje - szybko więc staje twarzą w twarz z nędzą. Wszystko co potrafi, to pięknie grać na fortepianie. Właśnie grającego w jakiejś knajpie w nieciekawej dzielnicy Londynu dostrzega go młody jasnowłosy wirtuoz skrzypiec Lothar Mintze. To dzięki niemu Armagnac zostaje podopiecznym niejakiego lorda Huntingtona. 
Odtąd wszystko się zmienia, zdałoby się, że na lepsze. Dwaj młodzieńcy dają wspólne koncerty na londyńskich salonach, stając się kimś w rodzaju celebrytów - zapraszani na salony, swoją muzyką i urodą roztapiają nie tylko serca dam, ale i dżentelmenów. Oszołomiony powodzeniem Armagnac biorąc przykład z Mintze'a pogrąża się w świecie wyuzdania bez granic. Jednocześnie nie może się oprzeć i wdaje się w gorący romans z Lotharem.

"Nazywano nas czarodziejami znad Tamizy i cudownymi chłopcami, z czego zaśmiewaliśmy się, gdy brawa już umilkły i zostawaliśmy sami. Mieliśmy jednak w sobie jakąś wrażliwość, w końcu to my tworzyliśmy tę muzykę, to spod naszych palców wydobywały się te wszystkie efemeryczne melodie, wyciskające łzy z oczu i chwytające za serca. Dlaczego nie umieliśmy pielęgnować tej wrażliwości, gdy muzyka już ucichła?"

Jednak obu panów trzyma mocno w garści lord Huntington, doświadczony i obyty w świecie człowiek, który nawiasem mówiąc dziwnym trafem wygląda młodziej niż Jardineux. To Huntington ustala zasady gry, o czym Armagnac się wkrótce boleśnie przekonuje, z rosnącym przerażeniem uświadamiając sobie, że ten anioł stróż opiekując się nim i Lotharem ma swój ukryty cel.

WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ jest historią, jak się pewnie nie trudno domyślić, o wampirach, choć to słowo nie pada w książce właściwie ani razu. Mało tego, nikomu tu z żądzy krwi nie wyrastają znienacka nadnaturalnej długości kły. Nie zaczytywałam się co prawda ZMIERZCHEM ani książkami Anny Rice, ale wydaje mi się, że jest to jakaś odmiana i to raczej na lepsze. Bohaterowie Agaty Suchockiej nabierają dzięki temu wyraźniejszego ludzkiego wymiaru. Jej nocni łowcy owszem, posiadają pewne nadnaturalne właściwości, ale miewają moralne rozterki, cierpią, a nawet umierają, jeśli nie umieją się kontrolować. To nie są - lub przynajmniej starają się nie być - maszyny do zabijania, bezwolne narzędzia swojego instynktu. Mimo morderczego popędu, jaki nimi włada, potrafią odróżnić dobro od zła. Co oczywiście nie znaczy, że nie robią nic złego.

"Ukląkłem nad ciałem i uniosłem dłoń, kurczowo ściskając sztylet. Nigdy w życiu nie zabiłem nawet kurczaka na rosół, o człowieku nie wspominając. Byłem artystą, muzykiem, byłem...
Byłem drapieżnikiem.
Szybkim ruchem wbiłem sztylet w gardło, a gdy krew trysnęła mi w twarz i poczułem jej smak na ustach, coś we mnie pękło."

Główny bohater i narrator powieści, Armagnac, wpada w pułapkę bardzo niebezpiecznych namiętności i z czasem zatraca się w coraz to nowych pokusach. Jego los właściwie już od pierwszego spotkania z Huntingtonem zdaje się być przesądzony. Jednak chłopak, mimo że okazuje się upatrzoną ofiarą, jest też  dla lorda kimś szczególnym. Z jakiego powodu - tego już dowiecie się sami, jeśli sięgniecie po tę powieść.



Choć tematyka wampiryczna znana jest mi właściwie tylko z filmów, WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ nęciła mnie od chwili, kiedy ujrzałam ją na innych blogach, kusząc tajemniczością i przychylnymi ocenami. Dodatkowo, odkąd się ukazała, ciągnie się za nią opinia, że zawiera mocno gorszące treści nieodpowiednie dla niepełnoletnich, co naturalnie podsyciło moją ciekawość. Tych ostatnich jakoś się nie dopatrzyłam. Owszem, są sceny seksu, jest homoseksualizm, trafia się nawet orgia, ale jest to wszystko opisane stylem tak dalekim potocznemu językowi, że pierwszy lepszy współczesny erotyk, w których czytaniu i recenzowaniu celują zresztą te rzekomo narażone na zgorszenie nastolatki, przyprawiłby książkę Agaty Suchockiej o rumieniec ze wstydu za jej iście wiktoriańską skromność. Oczywiście jeśli ktoś w ogóle ma alergię na homoseksualistów, powinien sobie zwyczajnie darować jej lekturę, ale wszelkie ostrzeżenia, że wymaga ona dużej tolerancji, uważam za grubo przesadzone. Zgorszyć się więc moim zdaniem nie ma czym, a jak to wygląda od strony fabularnej? Czy książka dostarczyła mi wrażeń, na które liczyłam?

Jak na powieść grozy przystało, w WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ jest niebezpiecznie, krew leje się dość obficie i zdarzenie goni zdarzenie, przy czym nie zawsze wiadomo, co się dzieje naprawdę, a co jest jedynie wytworem wyobraźni głównego bohatera. Granice między rzeczywistością a snem zdają się czasem zacierać, nasilając wrażenie tajemniczości. Autorka przesączyła tę opowieść mrocznym klimatem, obierając za tło wiktoriański Londyn - miasto Charlesa Dickensa i Kuby Rozpruwacza, pełne paradoksów, blichtru i bogactwa po sąsiedzku z dramatyczną nędzą, ciemnych zaułków i doków nad rzeką, gdzie łatwo natknąć się na zwłoki. Styl Agaty Suchockiej w misterny sposób nawiązuje do klasycznych wzorców, ale jest bardzo dobry w odbiorze i bardzo plastyczny. Szczegółowe opisy, dialogi - wszystko to znakomicie działa na wyobraźnię.

Historia Armagnaca i jego drogi ku zatraceniu - bo chyba można  tak to ująć, od początku bardzo mnie zainteresowała i wciągnęła. Armagnac, mimo że nie jest postacią krystalicznie czystą moralnie i niewinną (wychowany na plantacji z niewolnikami), bez trudu zdobył moją sympatię i dostarczył nie lada emocji, pakując się w tarapaty z Huntingtonem. Polubiłam tego chłopaka i drżałam o jego los, ale im głębiej w fabułę, tym mniej go rozumiałam. Miałam chwilami wrażenie, że albo jest tak zagubiony, że nie wie co robi, albo... tak lekkomyślny i niestały. A może po prostu jego postać wymknęła się nieco spod kontroli i stąd kilka potknięć w fabule i pewne niekonsekwencje. Stąd też moje ogólne rozczarowanie związane z epilogiem, który szczerze mówiąc może wprawić w osłupienie.

Bohaterowie z drugiego planu okazali się intrygujący, ale dość jednowymiarowi. Schematowi wymyka się właściwie tylko Aleksander, jednak tak naprawdę żaden z nich, nie licząc oczywiście Armagnaca, nie wywołał we mnie głębszych emocji. Natomiast sporym zaskoczeniem było dla mnie to, co spotkało lorda Huntingtona. Autorka w pewnym momencie odarła tę postać w znacznej części z jej tajemniczości, co uznałam za nie najszczęśliwsze posunięcie, bo odebrało mu to jego groźny charakter i pozycję lidera. Z drugiej strony rozumiem, że mógł być to celowy zabieg - Huntington zyskuje przecież następców.

Zakończenie, tak jak wspomniałam, jest totalną niespodzianką, i to tak radykalną, że można się potem albo skręcać z niecierpliwości w oczekiwaniu na kolejną część, albo z frustracji rozważać pożegnanie z cyklem. Ciąg dalszy zapowiada się jednak tak dramatycznie, że mimo moich paru zastrzeżeń co do pierwszego tomu na pewno po niego sięgnę.

Na koniec znów będzie o okładce. WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ, jak się okazuje, była już wcześniej wydana nakładem innego wydawnictwa, ale miała tak brzydką oprawę graficzną, że nie zwróciłabym na nią grama uwagi, nawet gdyby mi ją podstawiono tuż przed nos. Na szczęście Wydawnictwo Initium postawiło na jakość i starannie dopracowało swoje wydanie, tworząc okładkę, która przyciąga wzrok jak magnes, a na dodatek jest niesamowicie fotogeniczna. Co, mam nadzieję, udało się również uchwycić na moich zdjęciach. Co mnie jeszcze w tej książce zaskoczyło to niesamowity portret Armagnaca autorstwa Agaty Suchockiej zamieszczony tuż za stroną tytułową. Muszę przyznać, że podczas czytania nie mogłam się opanować, by na niego od czasu do czasu nie zerknąć!



W O Ł A   M N I E   C I E M N O Ś Ć
CYKL: WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ / AKT 1
AGATA SUCHOCKA
WYDAWNICTWO INITIUM
2018

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Initium

ZŁA JULIA

W ubiegłym roku miałam okazję przeczytać polski debiut Leisy Rayven pt. ZŁY ROMEO, który jak na typowy młodzieżowy romans okazał się lekturą nie tylko udaną, ale i zaskakująco ekscytującą. Napisałam na jej cześć istny pean w recenzji i narobiłam sobie wielkiego apetytu na dalsze części serii, która liczy sobie w sumie 3 tomy. Zanim jednak przyszła w końcu kolej na ZŁĄ JULIĘ, zdążyłam już w międzyczasie poznać nieco opinii na jej temat i szczerze mówiąc mój entuzjazm nieco przygasł. Czego się jednak nie robi dla bohaterów, których się bardzo polubiło? Na pewno wypada dać im szansę. I to właśnie zrobiłam.

ZŁA JULIA wyraźnie ma za zadanie wyjaśnić, co właściwie doprowadziło do tego, że Cassie Taylor i Ethan Holt utknęli w tak pogmatwanej sytuacji, świata poza sobą wzajemnie nie widząc, ale jednocześnie nie mogąc być razem. Podobnie jak w części pierwszej, akcja powieści toczy się naprzemiennie - w latach studiów, kiedy Cassie i Ethan uczą się w szkole aktorskiej, i 6 lat później, gdy Ethan, autor miłosnego maila złożonego w bardzo znacznej części z zaledwie dwóch słów (tak, tak!), usilnie zabiega, by odzyskać Cassie. Nie bez znaczenia jednak jest tu fakt, że, jak wychodzi na jaw, robi to już... po raz trzeci. Pytanie, czy po tym, jak dwa razy na własne życzenie zniszczył związek swego życia, wart jest kolejnej szansy?


Leisa Rayven wykreowała Ethana na kogoś w rodzaju gniewnego, ale zagubionego chłopca, nic dziwnego więc, że zdobył szturmem wrażliwe serca czytelniczek, w tym również moje. Nie rozumiałam jedynie, i chyba już nie zrozumiem, przyczyn jego życiowych bolączek. Powinien dziękować niebiosom, że to nie Jessica Sorensen go stworzyła - wtedy dopiero miałby powody do płaczu. Pomijając jednak kwestię jego traumy, polubiłam go bardzo, nie mając zamiaru odlubić w ZŁEJ JULII. Niestety Ethan z czasów studiów bardzo, ale to bardzo się stara, by go jednak choć trochę znielubić.

"Od początku wiedziałem, że będę najgorszym, co kiedykolwiek mogło ci się przydarzyć, ale byłem słaby. Sprawiasz, że jestem taki cholernie słaby."

Użalania się nad sobą nie ma końca. Ethan zdaje się uparcie nie przyjmować do wiadomości, że może nie mieć racji ze swoimi czarnymi wizjami i przekonaniem, że on i Cassie mogą się nawzajem tylko zniszczyć. To kolejna z jego skomplikowanych cech, których nie jestem w stanie pojąć, dlatego uważam, że coś się w jego postaci Leisie Rayven nie udało - i ten drobiazg niestety ma duży wpływ na postrzeganie Ethana jako buntownika bez sensownego powodu, którym ma się w tej części jedynie ochotę porządnie potrząsnąć. 

"Cóż, czasami miłość nie jest magicznym lekiem na całe zło. Nie powinienem był pozwolić, by sprawy zaszły aż tak daleko. Nigdy nam się nie uda, a ja nie mogę wciąż udawać, że to możliwe. Ty też nie powinnaś."

Również postać Cassie, będącej podobnie jak w pierwszej części narratorką powieści, przechodzi metamorfozę. Nie ma już śladu po tej nieśmiałej, skromnej dziewczynie z pierwszego tomu - zastąpiła ją pewna siebie, zbierająca męskie hołdy nimfomanka z absolutną obsesją na punkcie różnych męskich części ciała, której jedynie chwilami przypomina się, że w życiu można się kierować nie tylko popędem seksualnym.

"Pomimo swojej ogromnej siły serce jest kruche jak skorupka jajka. Czasem wystarczy by ktoś niemal przez ciebie skreślony wyznał ci miłość, a ono rozbija się i otwiera."

ZŁA JULIA jest z grubsza ujmując właściwie książką o seksie, i to w takim ujęciu, że prędzej czy później temat zamiast ekscytować, zaczyna nieuchronnie nużyć. Rozliczanie się przez ponad 300 stron z przeszłością, skupioną wybitnie na intymnej sferze życia, jakby inne niemal nie istniały - przyznacie sami, że coś takiego ma prawo skończyć się nudą. Bohaterowie zdają się nie mieć żadnych innych zainteresowań poza seksem; uprawiają seks / myślą o seksie / marzą o seksie tak często, że sami zdają się być chwilami okropnie tym zmęczeni - więc co ma powiedzieć czytelnik? Także ich znajomych zdaje się interesować właściwie tylko kto z kim współżyje, co więcej - można odnieść wrażenie, że w szkole teatralnej zdają się uczyć niemal wyłącznie gorących scen miłosnych.


Czytając ZŁĄ JULIĘ tak naprawdę czułam w sumie tylko jedno - tęskniłam do atmosfery z pierwszej części, w której mimo ognia było miejsce na delikatność i subtelność. Między bohaterami oczywiście nadal niemożliwie iskrzy, ale zrobiło się dość wulgarnie, gdzieś uleciał urok pierwszyzny, wszystko jest jak przekalkowane. Jednym słowem - to już nie to.

"Gdyby ludzie byli książkami, Ethan byłby bestsellerem. Atrakcyjną, mądrze napisaną i wciągającą lekturą, której nie sposób odłożyć nawet wtedy, gdy zalewasz się przed nią łzami."

Czy ZŁA JULIA jest więc po prostu zła? Mimo wszystko uważam, że nie. Jest w niej ten sam, znany już z pierwszej części pikantny i ze szczyptą zadziornego humoru rayvenowski styl, którym autorka jest w stanie owinąć sobie czytelników (czy też raczej czytelniczki) wokół palca. Zagorzałe fanki Cassie i Ethana pewnie się tej książce bez problemu odnajdą. Leisa Rayven niewątpliwie potrafi stworzyć atmosferę pełną erotycznego napięcia i umiejętnie ją podkręcić. Choć w tej części moim zdaniem było niepotrzebnie zbyt wulgarnie - uznaję Leisę również za mistrzynię błyskotliwych dialogów. Niestety tym razem zabrakło czegoś bardzo znaczącego - mianowicie rozwinięcia fabuły poza w kółko maglowany temat seksu w dosłownie każdych okolicznościach. Przytłaczająca ilość scen miłosnych tudzież naprawdę ustawiczne krążenie wokół doznań stricte erotycznych nie dały rady załatać dziury, w której powinna być solidnie skonstruowana historia, spłycona tutaj do minimum. Na niekorzyść książki przemawia też brak zaskoczenia, wszystko jest w sumie z góry wiadome, autorka nie wysiliła się z żadną niespodzianką,  z powieści wieje zwyczajną nudą i siłą rzeczy nie dostarcza ona większych emocji.

Tym samym ZŁA JULIA podzieliła niestety los wielu innych kontynuacji, i okazała się po prostu dużo słabsza od pierwowzoru. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zamykające cykl ZŁE SERCE, które już czeka w kolejce na przeczytanie, podniesie jego notowania i poziomem okaże się znacznie bliższe części pierwszej niż drugiej.


Z Ł A   J U L I A
(BROKEN JULIET)
CYKL: ZŁY ROMEO / STARCROSSED # 2
LEISA RAYVEN
PRZEKŁAD: ALEKSANDRA ŻAK
WYDAWNICTWO OTWARTE
2017

ZAPYTAJ KSIĘŻYC

Nie ocenia się książek po okładkach, ale sami na pewno przyznacie, że ładna czy rzucająca się w oczy okładka zawsze potrafi zwrócić na siebie uwagę. Tak właśnie było w moim przypadku z powieścią Nathana Filera - pierwsze, co mnie w niej zainteresowało to piękna grafika, przedstawiająca chłopca pod drzewem o mieniących się złoto liściach. Sięgnęłam więc po tę książkę niejako w ciemno - nazwisko autora nie mówiło mi absolutnie nic, tytuł również, choć jak wieści ze skrzydełka okładki niosą, ZAPYTAJ KSIĘŻYC jest książką w rodzimej Anglii nie tylko popularną, ale i uhonorowaną wieloma nagrodami m. in. The Costa Book. Na dodatkową zachętę wystarczył mi krótki intrygujący opis nad tytułem.

ZAPYTAJ KSIĘŻYC to historia Matthew Homesa, chłopca, który mając 9 lat, stracił brata. Simon był od niego kilka lat starszy, ale miał zespół Down'a i Matthew poczuwał się do opieki nad nim. Chłopcy spędzali z rodzicami beztroskie wakacje nad morzem, gdy pewnej nocy zdarzył się wypadek - Simon stracił życie, spadając z klifu. Przez kolejne lata zadręczający się wyrzutami sumienia Matthew zaczyna coraz dziwniej się zachowywać. Nabiera przekonania, że Simon wciąż jest obecny w jego życiu - doszukuje się go wszędzie i ku swej radości nie tylko go widuje, ale również z nim rozmawia. Cena za to przywracanie brata do żywych okazuje się bardzo wysoka - Matt zamyka się w sobie i stopniowo popada w chorobę psychiczną.

"Czasem szaleństwo nie zachowuje się od początku jak szalone, czasem uprzejmie puka do drzwi, a gdy je wpuścisz, siada sobie cichutko w kącie, nie robiąc wokół siebie szumu - i rośnie."

Książka Nathana Filera ukazuje, jak destrukcyjny wpływ na życie ma tragedia, z którą nie można się uporać. Homesowie żyją nią przez lata, nie potrafiąc zakończyć swej żałoby. Rodzice w głębi duszy obwiniają Matthew o spowodowanie tragicznego wypadku. Widzą, że chłopiec wyrasta na zamkniętego w sobie dziwaka, ale latami nie dostrzegają, w jak poważnym stopniu sami się niechcący do tego przyczyniają. Choć Matthew jest utalentowany - pięknie rysuje - po ukończeniu szkoły średniej nie myśli o kontynuowaniu nauki, chcąc jak najszybciej wyrwać się z domu i rozpocząć życie na własny rachunek, z dala od rodziców, którzy przypominają mu o nieszczęściu, jakie ściągnął na ich rodzinę. Osamotniony, w końcu przestaje panować nad swym zachowaniem i ląduje w szpitalu psychiatrycznym.

"Jesteśmy samolubni, moja choroba i ja. Myślimy tylko o sobie. Z otaczającego nas świata lepimy przesłania, tajemne ciche głosy szeptane tylko do nas."

 ZAPYTAJ KSIĘŻYC to książka, która podejmuje ciężki i niełatwy temat, ale dzięki przystępnemu stylowi autora czyta się ją bardzo dobrze i szybko. Filer - z zawodu dyplomowany pielęgniarz psychiatryczny - znakomicie wykreował zaburzoną wizję świata, widzianego oczyma chłopca popadającego w obłęd. Chronologia w powieści jest jakby przetasowana, co pasuje do rozchwianego stanu psychiki głównego bohatera i oddaje jego zagubienie. Niektóre z rozdziałów mają inną czcionkę i wyglądają jak napisane na maszynie - to również ma znaczenie, ponieważ bohater też na niej pisze; trafiają się również ilustracje w postaci skromnych, ale wymownych rysunków, które mogą uchodzić za rysunki Matta.

"Jeśli ludzie myślą, że jesteś SZALONY, to na wszystkim, co zrobisz, co myślisz, będzie przyklejona etykieta SZALONY."

Narratorem książki jest sam Matthew. Jego opowieść to szczera historia, przy której można odnieść wrażenie, że czyta się bardzo prywatne zapiski kogoś, kto rzeczywiście traci kontakt z rzeczywistością. Odczucie poufności między narratorem a odbiorcą potęguje bezpośredni sposób w jaki Matthew zwraca się do czytelnika - jakby to właśnie nam, każdemu z osobna, opowiadał wszystko w cztery oczy. Jest przy tym szczery do bólu, momentami subtelny, to wręcz brutalny, a czasem zdaje się nawet żartować.








Matthew to typ bohatera, którego można bez trudu polubić od pierwszych stron. Wzbudza odczucia opiekuńczości i troski, chciałoby się oszczędzić mu wielu przykrości, jakie go spotykają. Choć chwilami stara się uchodzić za pewnego siebie, wydaje się totalnie bezbronny i bardzo zagubiony. Zjednał mnie sobie także swoją bezwarunkową miłością i opiekuńczością wobec brata. Byłam w stanie zrozumieć, jak zaczął postrzegać swoje otoczenie, kiedy nagle Simon w najbrutalniejszy ze sposobów zniknął z jego życia, przeżywać wraz z nim jego samotność i głębokie poczucie winy. Matthew potrafi do siebie przekonać, wzruszyć, zaskoczyć a nawet rozśmieszyć, zmagając się ze swym wykolejonym życiem, próbując ułożyć swe relacje z rodzicami, babcią, czy lekarzami w możliwie najznośniejszy sposób. Zrozumiała jest jego chęć odseparowania się od wspomnień dotyczących tragedii na klifie - przez długi czas po wypadku zdaje się na skutek szoku w ogóle nie pamiętać, co się stało. Jednocześnie jednak wciąż w głębi serca żyje tragedią, do której mimowolnie doprowadził i pragnie odkupienia winy - i to również wydaje się zrozumiałe.

"Próbuję go podnieść, udźwignąć, ale ziemia jest mokra. Mam błoto w ustach, w oczach, a deszcz wciąż pada. Podnoszę go i upadam, podnoszę i upadam. On jest cicho. Błagam, żeby coś powiedział. Znów upadam, spadam twardo na ziemię i trzymam go, trzymam jego twarz tuż przy mojej tak blisko, że czuję jego pełne ciepła odchodzenie. Proszę. Proszę. Powiedz coś."

Powieść Nathana Filera to kawał solidnej, poruszającej prozy z bardzo dobrze nakreślonymi portretami psychologicznymi. Obok Matthew także jego najbliżsi przeżywają dramat, którego skala ich przerasta, i dla każdego z nich jest to w pewnym sensie istna walka o przetrwanie. Walka, którą Matthew jako jedyny z nich zdaje się przegrywać. Czy podda się w końcu, czy może jednak odnajdzie ukojenie i spokój?

ZAPYTAJ KSIĘŻYC to książka, która klimatem skojarzyła mi się mocno z GŁĘBIĄ CHALLENGERA i podejrzewam, że zostawi po sobie równie mocny ślad w mojej pamięci, jak dzieło Neala Shustermana. To historia pełna tęsknoty i cierpienia, przesycona poczuciem straty i żałoby, rzutujących na resztę życia tak głównego bohatera, jak i jego bliskich - mimo wszystko jednak finalnie podnosząca na duchu, niosąca pozytywny wydźwięk. Ale chyba nie każdy odnajdzie się w jej poruszającej, lecz ciężkiej tematyce, tak jak nie każdemu przypadnie do gustu dość prosty, ale specyficzny sposób narracji. Może dlatego mam wrażenie, że ogólnie jest ta książka u nas mało znana i wielu - w tym także mi - jakoś umknęła w natłoku innych tytułów. Tym bardziej cieszę się, że choć wcześniej o niej nie słyszałam, miałam szczęście jednak ją przeczytać i przekonać się, jaka wyjątkowa treść kryje się pod tą piękną okładką.


Z A P Y T A J   K S I Ę Ż Y C
(THE SHOCK OF THE FALL)
NATHAN FILER
PRZEKŁAD: ANNA JĘCZMYK
WYDAWNICTWO ALBATROS
2015

KSZTAŁT WODY


Na tę książkę, jako fanka pomysłów rodem z głowy Guillermo del Toro, wyczekiwałam z niecierpliwością już od jakiegoś czasu. Del Toro to mistrz w kreowaniu niesamowitych i zwykle krwawych historii z pogranicza baśni. Przesączony złowrogą atmosferą LABIRYNT FAUNA czy WIRUS - to tytuły, które wielbicielom jego pokręconej, wyjątkowej wyobraźni mówią wszystko. Właśnie takiej opowieści w mrocznym klimacie, mocno osadzonej w na pozór całkiem zwyczajnej rzeczywistości, spodziewałam się doszukać w jego najnowszym dziele, stworzonym w autorskim duecie z Danielem Krausem. I nie zawiodłam się.

KSZTAŁT WODY zaczyna się niczym barwna przygodówka lub powieść awanturnicza - wyprawą w głąb Amazonii, której celem jest schwytanie stworzenia, zwanego przez tubylców Deus Branquia. Operacją dowodzi weteran wojny w Korei, Strickland. To bezwzględny służbista, na skutek traumatycznych wojennych przeżyć zupełnie wyprany z empatii. Po udanym zakończeniu misji fabuła szybko przenosi się do Baltimore. Są to lata 60-te, niespokojne czasy z walką wrogich wywiadów, w której nigdy nie wiadomo na sto procent, kto jest kim, wyścigiem zbrojeń w pełnym rozkwicie i koncepcją gwarantowanej obustronnej destrukcji, aktualną jak nigdy dotąd. To także epoka, w której w amerykańskim społeczeństwie wciąż żywe odbicie znajduje segregacja rasowa, na równi zresztą z uprzedzeniami wobec homoseksualizmu i w ogóle inności wszelakiej maści.

Do tego bezlitosnego betonowego świata, rządzonego prawem siły, przeniesione zostaje tajemnicze stworzenie z dżungli. Umieszczone w specjalnym ośrodku badawczym, staje się obiektem F1. Ni to człowiek, ni to ryba, pokryte łuskami, lecz dwunogie, z niezwykłymi oczyma, mieniącymi się pod wpływem emocji istną feerią barw - skuty łańcuchami stwór stanowi jedną wielką zagadkę, a czas nieubłaganie płynie na jego niekorzyść. Zdania co do tego, co należałoby z nim zrobić, są podzielone. Strickland reprezentuje bezwzględny pogląd wojskowy.

"Jak chcesz się czegoś dowiedzieć o obiekcie, to nie łaskoczesz go w brodę, tylko rozcinasz i patrzysz, jak krwawi."

Biolog Hoffstetler przeciwnie - uważa, że tylko badania nad żywym stworzeniem mogą przynieść jakieś efekty. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z niezwykłą istotą kończą się jednak fiaskiem i tym samym jej los zdaje się być przesądzony. Nikt nie wie, że jedna ze sprzątaczek, niema Elisa Esposito, porozumiewa się ze stworzeniem za pomocą języka migowego i że nawiązała się między nimi specyficzna więź, która wszystko zmieni.

"Najinteligentniejsze stworzenia często wydają z siebie najmniej dźwięków."

KSZTAŁT WODY to historia która rozbudza ciekawość i wciąga już od pierwszych stron. Nie ma tu narracji pierwszoosobowej, więc nie czyta się tej książki zbyt łatwo, za to przyglądamy się biegowi wypadków z szerokiej perspektywy. Losy kilkorga bohaterów przeplatają się ze sobą, tworząc pewną układankę. Są to w większości postacie w taki czy inny sposób narażone na objawy nietolerancji czy niechęci: Elisa to niemowa, którą większość ludzi traktuje jak powietrze; jej przyjaciółka ma zbyt ciemny kolor skóry, by mogła być przez białych traktowana na równi z innymi; sąsiad Elisy - Giles, to homoseksualista, wszędzie wystawiony na niewybredne uwagi i szykany. Chociaż fabuła zdaje się być najbardziej skupiona na Elisie, dobrze nakreśleni i wiarygodni bohaterowie poboczni odgrywają w tej historii ważną rolę. Kierują się odmiennymi motywami, bywają diametralnie różni, ale każdy z nich, nawet przerażający Strickland, przykuwa uwagę, stanowi niezbędny element tej opowieści. Ogromną ciekawość budzi również sam Deus Branquia, którego wyglądowi i zachowaniu autorzy poświęcili akurat tyle miejsca, by podsycić czytelniczą dociekliwość. Książka zawiera kilka ilustracji autorstwa Jamesa Jeana, przedstawiających to niezwykłe stworzenie (nawiasem mówiąc, tych ilustracji mogłoby być więcej), ale ogólnie pozostaje ono w dużej mierze tajemnicze i niepoznane. Jednym słowem, w tej kwestii del Toro i Kraus dali spore pole do popisu naszej własnej wyobraźni - choć oczywiście jeśli ktoś wcześniej obejrzał film, zadanie ma znacznie ułatwione.

Pełna napięcia fabuła KSZTAŁTU WODY prowadzi w końcu do wyczekiwanego zwrotu akcji, który nawet nie znając filmu niespecjalne trudno przewidzieć, ale historia zdecydowanie wciąga, co jest również zasługą jej wielowymiarowości - w tle opowieści o stworze z dżungli rozgrywa się parę ludzkich dramatów o różnym podłożu. Nie brak też rzecz jasna nietypowego wątku romantycznego, który od pewnego momentu zaczyna odgrywać pierwsze skrzypce. Oddaje on jednak jakby coś więcej niż jedynie więź powstałą między Elisą a fascynującym stworzeniem z Amazonii. Metaforycznie można się w tej niezwykłej, trochę baśniowej relacji dopatrzeć odzwierciedlenia ogólnego związku między nami ludźmi a pierwotną naturą, od której się odwróciliśmy i którą z taką zawziętością niszczymy w imię postępu nauki i techniki, próbując wszystko sklasyfikować i zaszufladkować. Czyż przeznaczeniem tej niezwykłej istoty nie jest według ludzi, którzy go schwytali, wylądowanie w formalinie? Siłą rzeczy nasuwają się więc tutaj również ponure pytania, kto w tym układzie jest tak naprawdę zezwierzęcony? Kto jest stanowiącym zagrożenie dla innych drapieżnikiem? Można by tu chyba przytoczyć gorzkie słowa jednego z bohaterów książki, Hoffstetlera:

"Jaki będzie następny krok(...)? Jaki gatunek wytępimy? Może siebie samych? Mam nadzieję. Zasłużyliśmy na to."

KSZTAŁT WODY to typowa dla Guillermo del Toro mroczna opowieść, którą czyta się chwilami jak thriller, science-fiction przemieszane z fantasy, chwilami znów jak powieść szpiegowską czy powieść gotycką z elementami romansu. To klasyczna historia o walce dobra ze złem na tle bezlitosnych czasów. Walce, w której siły po obu stronach rozmieszczone są bardzo nierówno, ale co najciekawsze, to właśnie ci najsłabsi, postacie, których nikt nie posądziłby o jakąkolwiek moc, zdobywają się na, jak to ładnie ujęto, impulsywny heroizm, i  okazują najbardziej niezłomni. Czy zdołają ocalić to niepoznane piękno, które źli ludzie próbują ujarzmić dla własnych niecnych celów? Aby się przekonać, jak Guillermo del Toro i Daniel Kraus zakończyli tę niezwykłą opowieść, polecam sięgnąć po tę książkę. Przede mną teraz jej ekranizacja, która zgarnęła cztery tegoroczne Oscary, więc po przyjemnej uczcie czytelniczej zapowiada się równie miła uczta filmowa.

 
K S Z T A Ł T   W O D Y
(THE SHAPE OF WATER)
GUILLERMO DEL TORO / DANIEL KRAUS
PRZEKŁAD: TOMASZ BIEROŃ
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2018

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka

SŁODKIE ROZKOSZE



Chcąc trafić pośród niezliczonych romansów na te, które rzeczywiście warte są przeczytania, trzeba być albo świetnie rozeznanym w tym gatunku, albo zdać się na zupełny przypadek. Ponieważ jak dotąd nie miałam żadnej styczności z twórczością Christiny Lauren, sięgając po SŁODKIE ROZKOSZE kierowałam się wyłącznie tym drugim. I w ten oto sposób odkryłam, że pod nieznanym mi dotąd nazwiskiem kryje się autorski duet - Christina Hobbs i Lauren Billings, panie, które mają na koncie kilka bestsellerów, a  SŁODKIE ROZKOSZE to jeden z najbardziej znanych romansów ich autorstwa i zarazem pierwszy tytuł z cyklu WILD SEASONS. Czy mój wybór okazał się trafny? Jeszcze jak!

SŁODKIE ROZKOSZE to historia, której początek daje pewna szalona wyprawa trójki dziewczyn w poszukiwaniu wrażeń. Kiedy studia dobiegają końca, czas pomyśleć poważnie o życiu i przyszłości. Doskonale tego świadoma 23-letnia Mia Holland tuż po absolutorium wyrusza z przyjaciółkami na beztroski weekend i to nie byle gdzie, bo do samego centrum hazardu i rozpusty - Las Vegas. To mają być ostatnie dni szalonej zabawy, za progiem której czeka dorosłość. W hotelu dziewczyny poznają trzech czarujących wesołych chłopaków. Żeby było ciekawiej, żaden z nich nie jest Amerykaninem. Mii od pierwszej chwili z wzajemnością wpada w oko Francuz imieniem Ansel.

"Wpatruję się w niego czując dziwną falę ciepłej swojskości. Zatem tak wygląda chemia. (...) z Anselem moglibyśmy chyba naładować niejedno urządzenie energią, która między nami przeskakuje."

Niespodziewanie po szalonej nocy wypełnionej alkoholem i seksem, Mia budzi się z obrączką na palcu jako ... świeżo poślubiona żona Ansela. Jakby tego było mało - jej mąż (człowiek, o którym, przypominam, wie właściwie tylko, jak ma na imię) prosi ją, by zamiast starać się natychmiast o unieważnienie ślubu, pojechała z nim do Francji. Mia to pragmatyczna dziewczyna, którą nie tak łatwo omotać. Usiłuje zapomnieć o tym, co do niedawna miało stanowić treść jej życia - o tańcu, z którym musiała się pożegnać po pewnym wypadku. Jednocześnie od lat próbuje sprostać wygórowanym oczekiwaniom ojca, widzącego ją w całkiem innej roli. Ansel ze swą szaloną propozycją staje się jednak pokusą, przez którą poczucie obowiązku walczy w Mii z przekorną chęcią wyrwania się z tej klatki, w jakiej ma tkwić przez resztę życia. Koniec końców dziewczyna postanawia iść za głosem instynktu i sprawdzić, dokąd ją to zaprowadzi. Wspólne lato z przystojnym świeżo poślubionym Francuzem w Paryżu - czyż to nie brzmi niedorzecznie słodko i bajkowo? Czy można jednak ot, tak po prostu z dnia na dzień przemeblować całe swoje życie dla człowieka, którego się ledwo co poznało?

 "Nie wywróciłam swojego świata do góry nogami, raczej wystrzeliłam go na zupełnie inną orbitę."

Zwykle jestem zdania, że właściwie nakreśleni bohaterowie, którzy są w stanie zjednać sobie sympatię i wywołać emocje, to dziewięćdziesiąt procent sukcesu powieści. Pod tym względem SŁODKIE ROZKOSZE zdobyły mnie już na wstępie. Nie miałam najmniejszego problemu z polubieniem Mii i Ansela, i wsiąknęłam w ich romans od pierwszych stron. Ich wzajemne przyciąganie to jakaś magia, pasują do siebie od pierwszej chwili. Oboje są pełni życia i naturalni, trochę pogubieni i zupełnie bezbronni wobec uczuć, które nimi zawładnęły. Mia znajduje w ledwo poznanym chłopaku kogoś, kto potrafi ją w pełni zrozumieć, służy jej pomocą i otwiera oczy na nowe możliwości. Przy Anselu odzyskuje pewność siebie, nie jąka się; przestaje mieć również znaczenie blizna, z którą się dotąd zawsze przed wszystkimi kryła. Dzięki Anselowi odnajduje też w sobie odwagę i siłę, by podążyć za swym życiowym powołaniem. Ponieważ w książce brak dwutorowej narracji - narratorką jest tylko Mia, o samym Anselu dowiadujemy się więcej dopiero z biegiem czasu. Widziany oczyma Mii, jest nieodparcie uroczy i zabawny. To romantyk, który lubi życiowe wyzwania i którego losem często kierują przypadki. Ale nie jest tak pewny siebie, jak się pozornie wydaje. I nie do końca szczery. Jakie rysy kryją się na tym nieskazitelnym wizerunku uroczego chłopca?

Po początkowej bombie w postaci małżeństwa z przypadku brak tu już z grubsza większych niespodzianek, mimo to z żywym zainteresowaniem śledziłam dalszy bieg wypadków. Fabuła przenosi się do Paryża i skupia się na stopniowym rozwoju związku pary bohaterów, ale nie jest bajkowe pasmo nieustającego małżeńskiego szczęścia. Ponieważ Mia i Ansel zaczęli jakby od końca i tak naprawdę dopiero się poznają, nie może się tu obejść bez chwil zwątpienia i pewnych nieporozumień, pojawia się też jeden znaczący kłopot, który może nieźle między nimi namieszać.


W SŁODKICH ROZKOSZACH, jak na romans przystało, aż iskrzy od miłosnych uniesień. Spotkałam się z opiniami, że można odnieść wrażenie, jakby poza dość częstymi scenami seksu nic się tu właściwie innego nie działo, ale absolutnie się z tym nie zgodzę, choć rzeczywiście ilość scen erotycznych jest całkiem spora. Świetnie oddają chemię i namiętność między Mią a Anselem, są naprawdę sugestywne i pikantne, a jednocześnie w jakiś zaskakujący sposób subtelne. Zdecydowanie na plus zaliczam również fakt, że choć autorki wykazały się w tej kwestii nie lada inwencją, czujnie pilnowały, żeby trzymać się z dala od cienkiej granicy wulgarności.

Panie mają przystępny i błyskotliwy styl, a interesująca i wcale nie tak miałka jak na romans fabuła nie pozwala odłożyć tej książki na dłużej niż chwilę. Jeszcze jedną dużą jej zaletą jest niezbędna szczypta przewijającego się raz po raz lekkiego humoru, rozładowującego nawet najgorsze sytuacje, w jakie gmatwają się bohaterowie. W dostarczaniu powodów do śmiechu celują zwłaszcza przyjaciółki Mii, ale ona sama i Ansel też potrafią nieźle rozbawić.

"Seks był super, pobraliśmy się, a teraz ona tu przyjechała! Pomocy! (...) Czy istnieje jakaś poczta, która odsyła zbłąkane Amerykanki z powrotem do Stanów? Merci!"

Czy SŁODKIE ROZKOSZE to tylko błaha historyjka o miłości? Dla niektórych pewnie nic ponad to, i zanim po nią sięgnęłam, chyba właśnie tak ją postrzegałam. Ale po dotarciu do ostatniej strony z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że ta słodka bajka pełna romantyzmu i erotyki na dobrym poziomie okazała się jakby przy okazji także niegłupią, sympatyczną opowieścią o odkrywaniu wiary w siebie, sile przyjaźni, zaufaniu i prawdziwych uczuciach. Ta historia w pewien sposób przypomina mi nieco TEN JEDEN DZIEŃ Gayle Forman. Obie powieści są w podobnym lekkim klimacie, w obu przypadkach bohaterkami są Amerykanki, którym przytrafia się romans życia z Europejczykiem, mający za tło światową stolicę kochanków, czyli Paryż. Zasadnicza różnica między tymi dwoma tytułami polega na tym, że SŁODKIE ROZKOSZE to lektura raczej dla dorosłych.

SŁODKIE ROZKOSZE zaliczam do lektur zdecydowanie udanych. To jeden z najprzyjemniejszych romansów, jakie dotąd czytałam i moje pierwsze czytelnicze spotkanie z autorskim teamem Christina Lauren na pewno nie będzie ostatnim. Nie mogę się już doczekać, kiedy sięgnę po inne ich książki, a także dalsze części WILD SEASONS. Mam nadzieję, że dorównają pełnej wdzięku i polotu historii Mii i Ansela.


S Ł O D K I E   R O Z K O S Z E
(SWEET FILTHY BOY)
CYKL: THE WILD SEASONS # 1
CHRISTINA LAUREN
PRZEKŁAD: KATARZYNA KRAWCZYK
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2017

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka