AŻ DO DZIŚ

Wspominałam niedawno o wyjątkowej serii BIAŁA PLAMA Wydawnictwa Linia, której stałam się fanką i którą bardzo polecam, bo wydawane w niej książki poruszają ważne problemy, z którymi borykają się ich nastoletni bohaterowie. Zrecenzowałam już dwie z nich, dziś przyszła kolej na trzecią - AŻ DO DZIŚ, w której problem jest wręcz palący.

Nikomu, kto spojrzałby na rodzinę Thompsonów, nie przyszłoby pewnie do głowy, jaki dramat się w niej rozgrywa. Zwłaszcza, że jest to dramat cichy i skrzętnie skrywany. Thompsonowie to rodzina jakby żywcem wzięta z amerykańskich filmów familijnych - jest dość zamożna, mieszka w domu nad jeziorem, rodzice oboje pracują, najstarszy syn wyjeżdża studia. Kiedy ich poznajemy, nic nie wskazuje na to, by działo się tu cokolwiek złego. Tymczasem nie wszyscy w tej sielance są szczęśliwi.

Bohaterką i narratorką AŻ DO DZIŚ jest starsza córka Thompsonów, 17-letnia Kat. Właściwie niemal na wstępie poznajemy, co stanowi skrywaną przed wszystkimi udrękę jej życia. Nie chodzi o chłopców, koleżanki czy możliwość bywania na imprezach. Kat ma o wiele poważniejszy problem: od dzieciństwa jest wykorzystywana seksualnie przez Grega, najlepszego przyjaciela swego ojca. Sytuacja jest wyjątkowo trudna, bo ten człowiek, którego niegdyś uwielbiała i uważała za najlepszego wujka, nadal jest obecny w jej życiu, regularnie odwiedza ich rodzinę, i, jak Kat ze zgrozą stwierdza, stanowi zagrożenie nie tylko dla niej, ale również dla jej młodszej siostrzyczki. Nie wiedząc, gdzie szukać pomocy, Kat powierza swój sekret jedynie stronom pamiętnika. Jednak ta tajemnica coraz bardziej jej ciąży. Wolontariat w szpitalu dziecięcym i kontakt z małą Taylor, ofiarą przemocy ze strony ojca, uświadamia dziewczynie, że milcząc o swym nieszczęściu, kryje jego sprawcę i że powinna w końcu pozwolić, by Grega spotkała zasłużona kara. Wtedy nagle znika ze skrytki jej pamiętnik. Czy ktoś stanie po jej stronie, gdy prawda wyjdzie na jaw?
 

"...mają władzę tak długo, jak dziecko siedzi cicho. Ale tak naprawdę władzę ma dziecko. Gdy wyjawi sekret, zyskuje władzę nad swoim życiem i życiem swojego prześladowcy.”

Książka Pam Fluttert, którą autorka odważnie napisała w oparciu o swe własne przeżycia, to ważny głos w bulwersującej sprawie wszelkiego rodzaju przemocy wobec nieletnich. Jest to dramat, który rozgrywa się często tuż obok, bo nieletni to zwykle ciche ofiary, którym łatwo wmówić, że sami są przyczyną swego nieszczęścia. Bohaterka tej powieści również tkwi w pułapce poczucia winy i wstydu, nie wiedząc, jak ujawnić szokującą prawdę o dobrym wujku. Nie ma odwagi komuś się zwierzyć, nikomu nie ufa, i zgodnie z tym, co zdołał jej wmówić jej prześladowca, podejrzewa, że nie znajdzie w nikim zrozumienia i oparcia. Czy żonatego, szanowanego człowieka, serdecznego przyjaciela jej taty, można posądzić o coś tak okropnego, jak molestowanie dziecka? Przecież to brzmi jak absurd. Do tego Greg potrafi się świetnie kamuflować i odwracać sytuację na swą korzyść, podczas gdy Kat coraz częściej uznawana jest przez rodziców za krnąbrną i nieprzyjemną. Trudno więc jej się dziwić, że nie pała chęcią podzielenia się z kimkolwiek swoją tajemnicą.

AŻ DO DZIŚ to opowieść, która wpisuje się w smutną i tragiczną statystykę - dzieci często bywają ofiarami psychicznej, fizycznej i seksualnej przemocy ze strony najbliższych im osób, a dom, który powinien kojarzyć się z bezpieczeństwem i opieką, zamienia się w pułapkę, z której trudno się wyrwać. Wina tkwi zarówno w wadliwie funkcjonujących instytucjach, które powinny być wyczulone na podobne sytuacje, jak i w zaślepieniu dorosłych, którzy często, zajęci sobą i codziennością, nie dostrzegają, że dzieje się coś złego.

Historia Kat jest dość klarowna, skupiona na podjętym przez nią problemie i samej bohaterce. Ta książka to przede wszystkim poruszający portret nastolatki, ukazujący jej samotność, strach i zagubienie wobec ignorancji matki i ojca, ale także budzące się w niej pragnienie stawienia oporu swemu oprawcy, zakończenia swej gehenny. Oddanie głosu samej Kat sprawiło, że ta opowieść, w której odbijają się też niewątpliwie doświadczenia samej autorki, jest szczera, emocjonalna i bolesna. Kat, jako ofiara pedofila, żyje w wewnętrznej alienacji, kształtując fałszywy, brzydki obraz samej siebie - nic nie wartej, nieciekawej dziewczyny, której i tak nikt by nie uwierzył. Obraz ofiary, która jest winna i powinna się wstydzić, że dopuściła do czegoś tak okropnego. Bardzo wymowne są również jej kontakty z rówieśnikami: z przyjaciółką, z którą nie potrafi się dogadać - bo nie jest w stanie skupić się na typowo dziewczyńskich sprawach, czy z zainteresowanym nią Scottem, którego intencji ze strachu nie jest w stanie właściwie odczytać. Tych dwoje nie zna smutnej prawdy, nie są więc w stanie zrozumieć jej reakcji, ale ich postacie budzą jednak pewną nadzieję. Natomiast zachowanie rodziców Kat nie napawa optymizmem. Ależ mnie chwilami oni irytowali! Aż chciałoby się nimi potrząsnąć!
 

Trudno obok tej powieści przejść obojętnie. Przesączona emocjami, skłania do wielu raczej niewesołych refleksji, jednak ostatecznie niesie pozytywny przekaz, by głośno piętnować zło, nie kryjąc go milczeniem. Dużym plusem jest też realistyczne, życiowe zakończenie, ukazujące, że ujawnienie prawdy nie jest automatycznym wyzwoleniem. Taki problem nie znika, pękając niczym bańka mydlana. Ujawniona prawda to dopiero początek (często długiej) drogi ku wolności.

„To takie piękne określenie. Nie jestem już ofiarą, jestem osobą, która zdołała się ocalić.”


A Ż   D O   D Z I Ś
(UNTIL TODAY)
PAM FLUTTERT
PRZEKŁAD: ROBERT PUCEK
SERIA: BIAŁA PLAMA
WYDAWNICTWO LINIA
2017 


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Linia oraz @bialaplama.

DZIEWCZYNA O KRUCHYM SERCU

Moje drugie spotkanie z Elżbietą Rodzeń! Po PRZYCIĄGANIU miałam zdecydowanie ochotę przeczytać coś jeszcze tej autorki, ale pewnie trochę by to potrwało, nim sięgnęłabym po jej kolejną książkę - gdyby nie Michalina z bloga k-siazkowyswiat.blogspot.com i jej zaproszenie do udziału w booktourze (którego regulamin znajduje się TUTAJ )Tym sposobem trafiła do mnie młodzieżówka w romansowych klimatach, o wdzięcznym tytule DZIEWCZYNA O KRUCHYM SERCU.

Kluczową postacią w DZIEWCZYNIE... wcale nie jest dziewczyna, tylko Janek, współczesny nastolatek z Zabrza, ujeżdżający na skuterze. Jak każdy inny chłopak w jego wieku, chodzi na imprezy, nie stroni od przygód z koleżankami, nie przebiera w słowach. Daleko mu do aniołka. Jednak ten sam Janek to także wzorowy uczeń, który udziela się jako wolontariusz w domu starców i śpiewa na nabożeństwach w kościele. Chłopak potulnie wypełnia też życzenia swego despotycznego ojca, organisty, któremu w domu nikt nie śmie się sprzeciwić. A plany ojca wobec Janka są konkretne: już od małego szkoli go na księdza. Do tego dochodzi jeszcze jedna ważna kwestia: zarówno Janek, jak i jego rodzeństwo, a także rodzice podejmują się pewnych tajemniczych misji. Właśnie w ramach jednej z nich Janek otrzymuje zadanie roztoczenia opieki nad swoją rówieśniczką, Ulą, która przez chorobę długo nie chodziła do szkoły i trzeba jej pomóc w nauce.

Chyba nie trudno się domyślić, że Ulę i jej korepetytora (i anioła stróża) połączy uczucie, choć początkowo nie pałają do siebie wzajemną sympatią. Ula długo wydaje się być zimna i nieprzyjemna. Jednak czas spędzony razem nad lekcjami sprawia, że poznają się bliżej, odkrywają swoje słabe strony (bo i Janek, ten chłopak idealny, też je ma), chcą sobie wzajemnie dopomóc i zaczyna między nimi kiełkować poważne uczucie. Jednak w przeciwieństwie do wielu innych par wśród swych rówieśników, nie mają oni zbyt wielkich widoków na wspólną przyszłość - a misja Janka jeszcze bardziej wszystko komplikuje. Czy los, wystawiając ich na wyjątkowe próby, pozwoli im jednak doświadczyć czegoś pięknego i unikalnego?

"- Zapomniałeś, że mam krótki termin przydatności do spożycia.
Uśmiechnąłem się.
- Nie wiesz, że to co prawdziwe i najwartościowsze, zawsze ma krótki termin do spożycia."

Po PRZYCIĄGANIU wiem już, że Elżbieta Rodzeń umie stworzyć ciekawe postacie i zbudować fabułę, która potrafi wciągnąć. Nie inaczej było i tym razem, choć czego jak czego, ale na pewno nie spodziewałam się, że znajdę w tej książce elementy fantastyki. Chodzi oczywiście o motyw tajemniczej misji do spełnienia, całkiem pomysłowo wpleciony w fabułę i powiązany z religią, co do którego przez dłuższy czas nie wiedziałam, jak się właściwie odnieść - bo nie miałam pojęcia, na ile może być realny. Pierwszy raz spotkałam się z takim tematem i do końca intrygowało mnie, jak autorka go ostatecznie rozwiąże. Fantastyka to, co prawda, not my cup of tea, ale akurat w tym przypadku pomysł okazał się trafiony i szczerze mnie zaciekawił.

Nie zawiodłam się  też, jeśli chodzi o bohaterów, choć tu muszę przyznać, że Janek zyskał znacznie więcej mojej sympatii niż Ula. Może dlatego, że miałam szansę poznać go znacznie lepiej w roli jedynego narratora? Książka napisana jest w formie dziennika, w którym chłopak niemal dzień po dniu relacjonuje wydarzenia od momentu, w którym w jego życiu pojawia się Ula. Poznajemy jego złożony charakter, w którym jest sporo zaskakujących sprzeczności. Poznajemy jego troski, radości i pasje, jesteśmy świadkami jego porażek, coraz bardziej ciążącej mu zależności od ojca. W porównaniu z Jankiem, Ula wydaje się dość bezbarwna,  i choć oczywiście w pewnym sensie wyjątkowo doświadczona przez los, zdaje się mieć wszystko podane jak na tacy. Gdyby nie choroba, miałaby życie mlekiem i miodem płynące. Ostatecznie więc, choć nie mogę powiedzieć, bym jej nie polubiła czy nie rozumiała, sercem byłam bardziej z Jankiem, spodziewając się na dodatek, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za swą miłość.

DZIEWCZYNA O KRUCHYM SERCU to książka, która, jak na młodzieżówkę z naszego rodzimego podwórka, właściwie niczym nie ustępuje zachodnim powieściom gatunku Young Adult, posiadając jednak zarówno ich zalety, jak i wady. Swoboda narracji sprawia, że książkę czyta się naprawdę lekko. Jej język jest prosty, młodzieżowy, łatwy w odbiorze. Z drugiej strony czasem trochę kuleje stylistycznie, dało się też odczuć pewien przerost formy nad treścią, trafiły się momenty, gdy fabuła nieco niepotrzebnie się dłużyła, a i wulgaryzmy chyba nie zawsze były koniecznie. Mimo tych niedociągnięć, małych niespójności, a także pewnej naiwności (strzeżcie się od dziś szpikulców do lodu! XD), fabuła, w której brak planu B, (jak zawsze) wciąga, dostarczając emocji i wzruszeń.
 
"Nawet okrutny los może czasem zrobić piękny prezent."

DZIEWCZYNA... okazała się lekturą całkiem udaną i dość zaskakującą - przede wszystkim dość rzadko spotykaną kombinacją klimatów młodzieżowych, odrobiny fantastycznych i religijnych. W przystępny sposób porusza również wiele ważnych kwestii, takich jak bolesne rodzinne konflikty, cierpienie w chorobie i jego sens czy wiara w Boga i przeznaczenie. Zaskoczeniem okazał się również finał, w którym nie zabrakło realizmu i emocji. Może jak na odrobinę ckliwą i naiwną młodzieżówkę, jest dość nietypowy i brutalny, ale książka dzięki niemu zdecydowanie zyskała. Na otarcie łez polecam na koniec posłuchać piosenki z PITCH PERFECT pt. WHEN I'M GONE, którą Janek śpiewa w jednym z ostatnich rozdziałów. Bardzo ładnie komponuje się z tematyką tej powieści, w pewien sposób ją domyka i niesie słodko-gorzką pociechę, której bardzo potrzeba, kiedy czyta się takie historie.

"Doskonała miłość usuwa lęk. To, co mi dałeś, było doskonałe, bo nigdy się przy tobie nie bałam..."


D Z I E W C Z Y N A   O   K R U C H Y M   S E R C U
ELŻBIETA RODZEŃ
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2016

W BLASKU NOCY


W BLASKU NOCY to historia 18-letniej Katie, u której w dzieciństwie zdiagnozowano rzadkie genetyczne schorzenie skóry, zwane w skrócie XP. Odtąd słońce stało się dla niej śmiertelnym zagrożeniem, na skutek czego połowę dotychczasowego życia spędziła w domu, pod opieką owdowiałego ojca i przyjaźniąc się tylko ze znaną jej od dzieciństwa, oddaną i wierną Morgan. Katie uczy się zaocznie i prowadzi jedyny możliwy w jej przypadku tryb życia, czyli nocny, urozmaicając je sobie komponowaniem piosenek, które śpiewa nocami na stacji kolejowej. Muzyka to coś, co daje jej poczucie, że jej życie ma sens.

"Muszę zostawić ślad w tym świecie, zanim odejdę. Muszę sprawić, by mój czas tutaj miał jakieś znaczenie."

Jednak oprócz muzyki jest jeszcze coś - niezmiernie dla niej ważnego. Od lat obserwuje z okna pokoju chłopaka swych marzeń - Charlie'go, lokalną gwiazdę sportu. Traf chce, że pewnej nocy Charlie jest świadkiem jej koncertu na stacji. Dziewczyna wpada mu w oko i chce ją bliżej poznać. W zakochanej Katie budzi się buntownicze pragnienie zaznania choć odrobiny normalnego życia, randek i zabawy. Czyli wszystkiego tego, co ze względu na chorobę ją dotąd ominęło. Czy będzie jednak pamiętać, że jedna nieostrożna chwila wystarczy, by znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie?

Książka Trish Cook to urocza, słodka jak pianka marshmallow, klasyczna historia o pierwszej miłości. Takiej, która, niczym w bajce, trwa w ukryciu od dawna i pora, by nie tylko się w końcu ujawniła, ale i została gorąco odwzajemniona. W tej kwestii nie czeka tu na nas żadna niespodzianka, wszystko idzie jak po maśle, a sama powieść od początku zapowiada się na lekką, przyjemną młodzieżówkę z typowymi, odrobinę przerysowanymi bohaterami: tata Katie jest ideałem ojca, Morgan wzorcową przyjaciółką, Charlie to wcielenie marzeń każdej nastolatki, a z kolei Zoe to istne wcielenie diablicy. Lub Reginy George ;) Ale muszę przyznać, że jakoś mi ta prosta konstrukcja postaci ani trochę nie przeszkadzała. Tak jak nie drażniło mnie, że próżno się tu również doszukiwać skomplikowanej fabuły, szaleńczych zwrotów akcji czy epizodów, mogących rzucić na kolana. Powieść napisana jest prostym językiem, a dzięki świetnemu jak zwykle tłumaczeniu Zuzanny Byczek (to już kolejny tytuł w jej przekładzie na moim koncie) czyta się ją ze swobodą i przyjemnością. To jedna z tych pozycji na jedno leniwe letnie popołudnie w hamaku w ogrodzie, nad którą można się i wzruszyć, uśmiechnąć i zrelaksować.

Jest jednak w tej książce coś, co sprawia, że prosta, ckliwa opowieść o zakochanej nastolatce zyskuje czytelne i poruszające przesłanie. To motyw nietypowej choroby Katie, przyczajonej na każdej stronie tej powieści, jakby czekającej tylko na swoje wielkie wejście. XP okazuje się przeszkodą, której niestety nie sposób przeskoczyć. Choroba to sprawa, o której, jak wiadomo, nie każdy chce rozmawiać. Czasem nawet się ją ukrywa, chcąc uniknąć postrzegania jako osoby, wymagającej specjalnego traktowania czy litości.

"Kiedy ktoś dowiaduje się, że jesteś chora, przestajesz być osobą, stajesz się przypadkiem. A to wszystko psuje."

Fabuła powieści opowiedziana jest z punktu widzenia Katie, ale poprowadzona w taki sposób, że mamy szansę poznać bliżej także pozostałych bohaterów tej historii, ponieważ Katie nie skupia się na sobie i własnym problemie. Nawet w najcięższych chwilach nie pozwala chorobie zapanować nad swym życiem. Ta dziewczyna to niesamowicie pozytywna postać, z której tchnie dobra, młoda energia, i szczerze mówiąc trudno pogodzić się z faktem, że ktoś tak obiecujący i utalentowany otrzymał od losu dość jednoznaczny wyrok.

W książce poruszonych jest również kilka innych ciekawych i ważnych kwestii. Jedną z nich jest miłość rodzicielska, w przypadku taty Katie szczególna, bo los nie szczędzi mu ciosów: stracił żonę, każdego dnia może stracić także córkę. To człowiek na pierwszy rzut oka zawsze pogodny i obok Morgan, dorzucający do tej historii chyba najsolidniejszą szczyptę humoru. Ale wystarczy mu się lepiej przyjrzeć, by dostrzec, że jest wewnętrznie rozdarty pragnieniem chronienia swojego dziecka za wszelką cenę, a jednocześnie chęcią podarowania swej córce wszystkiego, łącznie z gwiazdką z nieba. Jak dla mnie to zdecydowanie najtragiczniejsza postać w tym dramacie.

Jest w tej historii mowa także o poczuciu zagubienia i utracie jasnego celu w życiu, czego na skutek jednego nieprzemyślanego wygłupu doświadcza Charlie. Charlie to przykład gwiazdy towarzystwa, któremu pewien niefortunny przypadek nie tylko odbiera pozycję lidera, ale również podcina mu skrzydła, odbierając marzenia i plany na przyszłość, związane z renomowaną uczelnią i sportem. Dopiero znajomość i zacieśniająca się więź z Katie, która nie ma zwyczaju łatwo się poddawać, pomaga mu odnaleźć się na nowo, nabrać sił i podjąć porzucone wyzwania.

Historia Katie w prosty sposób ukazuje nam, że w życiu cenna jest każda dobra chwila, jaką ono oferuje. Przekonuje, że jego piękno i znaczenie kryją się właśnie w szczęśliwych momentach, dla których czasem trzeba - i warto - odważnie zaryzykować. I dzięki temu skromnemu, ale mądremu przesłaniu W BLASKU NOCY to książka, która mnie trochę zaskoczyła. Spodziewałam się typowego młodzieżowego romansu ze łzawym finałem. Okazało się jednak, że mimo ogólnej lekkości i landrynkowej fabuły, jest to także dość subtelna opowieść o samotności w chorobie, poczuciu wyalienowania i przełamywaniu własnych ograniczeń.

Powieść Trish Cook może nie złamie wam serca - mi nie złamała - ale okazała się pełną wdzięku i wartą poznania historią, w której nie zabrakło niezbędnej odrobiny prawdziwych emocji, nadających jej pięknej wymowy i realizmu.


"Spróbuj trochę uwierzyć w siebie i bliźnich, i naszą nieskończoną zdolność do miłości i wybaczania sobie wzajemnie wszelkich niedostatków."


W   B L A S K U   N O C Y
(MIDNIGHT SUN)
TRISH COOK
PRZEKŁAD: ZUZANNA BYCZEK
WYDAWNICTWO JAGUAR
2018

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar

MOJE SERCE, MÓJ WRÓG




Alvie Fitz w wieku 17 lat chce się usamodzielnić, nie jest to jednak w jej przypadku takie proste, ponieważ ma autyzm. By uniknąć zamknięcia w ośrodku opiekuńczym, musi udowodnić, że jest w stanie sama egzystować w społeczeństwie. Radzi sobie całkiem nieźle. Praca w zoo pozwala jej nie tylko opłacić mieszkanie i rachunki; Alvie lubi zwierzęta (szczególnie króliki) i czuje się wśród nich lepiej, niż wśród ludzi. Jednak pewnego dnia przez przypadek poznaje Stanley'a, chłopaka cierpiącego na wrodzoną łamliwość kości - i jest to początek totalnego przewrotu w jej systematycznie poukładanym świecie. Zamknięta w sobie Alvie nie zamierza się angażować. Mimo to Stanley powoli staje się częścią jej życia i kruszy mur, którym się obwarowała. Ich źle zaczęta znajomość, która miała skończyć się na jednorazowym seksie (tak, tak! nie przewidziało Wam się), zaczyna powoli zmieniać się w głęboką więź. Im jednak stają się sobie bliżsi, tym wyraźniej Alvie czuje, że musi to zakończyć, by uniknąć katastrofy, do której w swoim przeczuciu niechybnie doprowadzi...

"Kiedy odchodzi bliski człowiek, twoje serce staje się jednym z tysięcy wrogów - niszczycielską siłą, która rozrywa cię od środka, jak drut kolczasty. Niekiedy jedynym sposobem na przeżycie jest zabicie własnego serca. Albo zamknięcie je w klatce."

MOJE SERCE, MÓJ WRÓG to historia dwójki nastoletnich odludków, żyjących w gruncie rzeczy na marginesie społeczeństwa. Ona z autyzmem, on kruchy jak patyczek, oboje z mnóstwem piętrzących się problemów, bez rodzin, z którymi wiążą się ponure wspomnienia, i bez jakiegokolwiek konkretnego wsparcia. Pomoc ze strony państwa w przypadku Alvie wiąże się tak czy siak z ograniczeniem jej wolności, w pewnym stopniu lub całkowicie, czego ona za wszelką cenę chce uniknąć. Książka napisana jest z punktu widzenia dziewczyny, pozwala więc wniknąć w umysł autystyka, przyjrzeć się sytuacji takiej osoby, przekonać się, jak jest odbierana i jak sama postrzega otoczenie. Czy ktoś taki ma szansę na normalne życie, podjęcie nauki czy pracy? Czy ma szansę ułożyć sobie życie prywatne?

"... jest łatwiej, gdy ktoś cię krzywdzi z nienawiści. To prostsze, mniej dezorientujące. Jeśli krzywdzą cię ci, którzy cię najbardziej kochają... nikt ci nie powie, jak masz sobie z tym radzić."

Książki, których bohaterami są ludzie tacy jak Alvie i Stanley, zawsze w szczególny sposób przykuwają moją uwagę. Są po trosze taką małą lekcją życia, pokazującą nam, że stereotypy, którymi się wciąż bardziej lub mniej świadomie kierujemy, zwykle mają się nijak do rzeczywistości. I dokładnie w takiej sytuacji stawia nas A.J. Steiger, po mistrzowsku kreując parę do bólu realistycznych bohaterów, których otoczenie traktuje co najmniej z rezerwą, jako innych; z którymi jednak, czytając o ich perypetiach, bardzo łatwo poczuć głęboką relację.

Alvie i Stanley budzą w czytelniku nie tyle współczucie, co współodczuwanie i ogromną sympatię, chęć ich chronienia. Książka, zamiast na galopującej akcji, opiera się na ich wzajemnych, coraz bliższych relacjach i dzięki wspaniale poprowadzonej narracji i dopracowanej fabule pozwala nam dobrze ich poznać. Stanley, choć tak kruchy w sensie fizycznym, wydaje się być wewnątrz bardzo silny, przywykły od najmłodszych lat do znoszenia cierpienia. Alvie, bezpośrednia i na pozór twarda, zdolna odeprzeć nawet dosłowny fizyczny atak, kryje w sobie delikatność i bezbronność. Oboje, wbrew szarej rzeczywistości, która ich otacza, i trudnościom, jakich nie szczędzi im życie, mają swoje marzenia, plany na przyszłość, które wspólnymi siłami być może zdołają zrealizować. I nie sposób im w tym nie kibicować, nie sposób pozostać wobec nich obojętnym. Ta książka wyzwala zresztą całą paletę emocji. Uczestnicząc w codziennym życiu bohaterów, będąc świadkiem ich sukcesów i porażek, dowiadując się coraz więcej o ich przeszłości, która od początku wydaje się niepokojąca, wzruszałam się i złościłam, ale czasem także śmiałam. Reagowałam też bardzo emocjonalnie, ilekroć spotykało ich coś, co budziło we mnie sprzeciw. Alvie i Stanley stali się mi po prostu bliscy.
  
Historia tej dwójki to słodko-gorzka (choć zdecydowanie z przewagą gorzkiego) opowieść o tym, jak ciężko żyć z łatką kaleki czy odmieńca, w poczuciu społecznego wykluczenia i walki o własną godność w nawet najprostszych życiowych sytuacjach. Ale to także subtelna, choć przepełniona emocjami, pięknie napisana (można się wprost delektować) historia rodzącego się uczucia, które wywraca życie bohaterów do góry nogami, lecz wzbogaca je i przywraca im obojgu poczucie wartości.

Chciałam tu też wspomnieć, że MOJE SERCE, MÓJ WRÓG to także gratka dla tych, którzy znają, cenią i kochają  WODNIKOWE WZGÓRZE Richarda Adamsa, która jest absolutną klasyką fantasy. Alvie jest fanką tej książki, kilkakrotnie ją cytuje, od niej bierze początek jej fascynacja królikami. Zna tę powieść także Stanley, a autorka poświęciła jej sporo miejsca we wstępie. Ja sama też ją kiedyś czytałam, więc wzmianki o niej były dla mnie czymś w rodzaju ciekawego urozmaicenia.

MOJE SERCE, MÓJ WRÓG zdecydowanie wyróżnia się na tle mnóstwa innych młodzieżówek nie tylko trudną życiową tematyką. To cenna, pięknie i mądrze napisana lekcja empatii. Jeśli szukacie książki, mającej Wam dostarczyć autentycznych wzruszeń i przemyśleń, które nie wywietrzeją Wam z głowy po paru godzinach - to myślę, że właśnie ją znaleźliście.
 

"Czasami musimy robić niebezpieczne rzeczy, by przypomnieć sobie, że żyjemy."


M O J E   S E R C E ,   M Ó J   W R Ó G
(WHEN MY HEART JOINS THE THOUSAND)
A.J. STEIGER
PRZEKŁAD: DONATA OLEJNIK
WYDAWNICTWO BUKOWY LAS
SERIA: MYŚLNIK
2018 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las


SŁODKIE ZWYCIĘSTWO


Od jakiegoś czasu w romansach aż roi się od kipiących testosteronem sportowców. A to footballiści, a to koszykarze, to znów hokeiści... Wszyscy mają dziewczyn na pęczki, a potem zawsze okazuje się, że tak naprawdę interesuje ich zaledwie jedna z nich ;) I tylko jakoś baseballistów było w tym wszystkim jak na lekarstwo - ale J. Sterling naprawiła ten błąd, tworząc serię, w której mowa jest o ukochanym sporcie Amerykanów, oraz postać Jacka Cartera, zdolnego chłopaka drużyny uniwersyteckiej, który zostaje jednym z najlepszych graczy w Stanach.

Jeśli czytaliście wcześniejsze tomy THE PERFECT GAME, to zdążyliście pewnie Jacka polubić - lub wręcz przeciwnie. Jeśli z kolei zaglądacie na mojego bloga, to mogliście dowiedzieć się z recenzji, że z zachwytu nad dwiema wcześniejszymi książkami raczej nie piałam. Po drugim tomie serii, który wydawał mi się zwyczajnie niepotrzebny, nie sądziłam, że jeszcze się kiedyś z Jackiem spotkam. A jednak! Kiedy na portalu Czytam Pierwszy pojawiła się część trzecia, uznałam, że chcę poznać zakończenie tej historii i skusiłam się. I nie żałuję, bo książka okazała się naprawdę niezła.


Trzeci tom THE PERFECT GAME to oczywiście dalszy ciąg losów Jacka i wybranki jego serca, Cassie, którzy w końcu biorą ślub i rozpoczynają nowy, wspólny etap w swoim życiu. Ich związek przetrwał już niejedną trudną chwilę, i tym razem również zostaje wystawiony na pewną próbę. Zarówno prywatnie, jak i zawodowo wiedzie się im bardzo dobrze: Cassie ma wymarzoną pracę w renomowanym czasopiśmie, a Jack nadal gra w nowojorskich Metsach. Mają piękny apartament z bajecznym widokiem na miasto, a przed sobą świetlaną przyszłość. Jednak jeden przypadek sprawia, że wszystko się zmienia. Jack doznaje poważnej kontuzji dłoni, na skutek czego ląduje na przymusowym zwolnieniu. Rozdrażniony bezczynnością, zaczyna prowokować kłótnie z żoną. A cierpliwość Cassie ma swoje granice.

W tym tomie bohaterowie są już dojrzalsi, i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że i styl autorki jakby dojrzał, nabrał szlifu i lekkości, dzięki czemu książkę czytało się dużo lepiej, niż poprzedniczki. Klarowniejsza i bardziej poukładana wydaje się też fabuła. Nie ma tu niespodziewanych i bezsensownych zwrotów akcji, jakie zdarzały się wcześniej, i które mogły przyprawić o istny ból głowy. Wszystko jest, co prawda, do przewidzenia - ale w jakiej książce tego typu bywa inaczej?

Trzecie spotkanie z Jackiem i Cassie to już niemal jak wizyta u starych znajomych. Wcześniej potrafili mnie tak zirytować, że nie byłam nawet pewna, czy ich polubiłam. Tym razem jednak nabrali wyrazistości, a ich oparty na partnerstwie związek - ciepła i piękna. Sporo w życiu osiągnęli, sporo zrozumieli. Powoli zaczynają się zmieniać ich życiowe priorytety. Do Jacka dociera, że jego ukochany baseball to nie tylko gra, której oddał serce, ale także bezpardonowy biznes, gdzie liczą się najlepsi. Kontuzja uświadamia mu, że mimo swojego niewątpliwego talentu, nie jest niezastąpiony - w kolejce, by zająć jego miejsce w drużynie, czeka już kilku innych. Ta sytuacja budzi w nim frustrację i rozgoryczenie, ale też skłania do przemyśleń. Może lepiej odejść w momencie, kiedy jeszcze jest czas, by zacząć korzystać z życia? Również Cassie staje w pewnym momencie przed wyborem, czy jej kariera zawodowa jest dla niej ważniejsza od rodziny.

A w tym tomie w kwestii rodziny dużo się dzieje! łącznie z narodzinami kolejnego pokolenia Carterów - to najsłodsza część tej książki. Co ciekawe, autorka zastosowała także ciekawy zabieg w epilogu, przesuwając akcję o kilkanaście (!) lat do przodu, dzięki czemu mamy jedyną w swoim rodzaju okazję ujrzeć rodzinę Carterów oczyma potencjalnego nowego bohatera - Chance'a.

Pośród postaci drugoplanowych pojawiają się w książce znani już z poprzednich części Dean i Melissa oraz Trina i Matteo. Są też dziadkowie Carterów, wnoszący do tej historii atmosferę rodzinnego ciepełka. Dean, który jest bodaj moją ulubioną postacią z całej serii (i który powinien być bohaterem drugiego tomu!) nadal nie może ułożyć sobie życia z kapryśną Melissą. Tu może pomóc tylko sprawdzone i dobre na wszystko tzw. babciowanie ;) W perypetiach bohaterów jest miejsce na humor, ale i na sensowną refleksję, co jest kolejnym zdecydowanym plusem tej książki.

Moja przygoda z THE PERFECT GAME dobiegła końca. Początki były słabe, potem było jeszcze gorzej. Jednak SŁODKIE ZWYCIĘSTWO okazało się... zwycięskie. To moim zdaniem najlepsza fabularnie i najlepiej, najdojrzalej napisana część z całej serii, co do której podejrzewam, że skradnie niejedno czytelnicze serce. I chociaż sama raczej nie zaliczam się do fanek tej serii, cieszę się, że mogłam tę książkę przeczytać i przekonać się, czy Carterowie ostatecznie wyszli na prostą.

"Jack był muszlą, wyrzucaną na brzeg oceanu to tu, to tam przez przypływy i odpływy czegoś znacznie potężniejszego od niego. A ja byłam piaskiem, oblepiającym go ze wszystkich stron, łagodzącym jego upadki."

S Ł O D K I E   Z W Y C I Ę S T W O
(THE SWEETEST GAME)
CYKL: THE PERFECT GAME # 3
J. STERLING
PRZEKŁAD: MONIKA WIŚNIEWSKA
WYDAWNICTWO SQN
2018

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu SQN oraz portalowi Czytam Pierwszy.

LOVE & GELATO


16-letniej Linie umiera mama, która ją sama wychowywała. Lina przyjeżdża więc do Włoch, by poznać ojca, o którym jak dotąd nic nie wiedziała. Ku swojemu zdumieniu odkrywa, że Howard ( nawiasem mówiąc, moja wyobraźnia uparcie podsuwała mi tu Armie Hammera, żywcem z CMBYN ;) ) mieszka ... na amerykańskim cmentarzu wojskowym, którego jest opiekunem. Lina, zgodnie z obietnicą daną mamie, ma spędzić u niego wakacje. Jednak wszystko, o czym marzy, to powrót do Seattle, gdzie mieszkała  tymczasowo u rodziny swej przyjaciółki, Addie. 

Sytuacja zmienia się nieco, gdy dziewczyna poznaje syna sąsiadów. Ren, którego pełne imię brzmi bardzo po włosku - Lorenzo, to pół Amerykanin, pół Włoch. Wprowadza ją do grona rówieśników, chcąc jej zapewnić rozrywkę. Jednak Lina, zamiast korzystać z wakacji, zaczytuje się pamiętnikiem mamy i próbuje ustalić, co tak naprawdę 16 lat temu nie wypaliło między jej rodzicami i dlaczego jej matka, będąc w ciąży, wróciła sama do Stanów. Najdziwniejsze, że wspomnienia Howarda zdają słabo się kleić z tym, co kryje dziennik... Ale krew nie woda. Wakacyjna atmosfera i urocze okoliczności robią jednak swoje, więc wkrótce Lina ma problem nie tylko z poskładaniem elementów przeszłości, ale także z kiełkującą w jej sercu pierwszą miłością. Zwłaszcza, gdy na horyzoncie, oprócz Rena, pojawia się zabójczo przystojny Thomas, na domiar wszystkiego mówiący z brytyjskim akcentem...

"W angielskim mówi się o falling in love, co jest niegłupie. Wpadanie w miłość - tak to właśnie wygląda. Nie ma prób i błędów, jest skok w przepaść i nadzieja, że ktoś cię pochwyci."

Czytałam już w przeszłości książki, które opiewały uroki słonecznej Italii, chociażby TAMTE DNI, TAMTE NOCE czy POKÓJ Z WIDOKIEM, gdzie akcja częściowo toczy się we Florencji. Do Florencji zabiera nas również Jenna Evans Welch. I chociaż okoliczności tej wycieczki nie są szczęśliwe, to jak na współczesną młodzieżówkę przystało, wszystko - łącznie z uroczą okładką - zwiastuje słodką, lekką wakacyjną opowieść, w której znajdzie się miejsce na przyjaźń, zakochanie, zabawę, śmiech i może nieco łez. Styl, w jakim książka została napisana i pierwszoosobowa, nieskomplikowana narracja sprawia, że fabuła szybko wciąga i powieść czyta się z czystą przyjemnością, dodatkowo, dzięki wzmiankom o różnych miejscach czując się trochę jak na włoskich wakacjach.


Lecz ta swobodna, lekka atmosfera okazuje się w pewnym momencie nieco zwodnicza, bo LOVE & GELATO to historia, w której olbrzymią rolę odgrywa przeszłość i rodzinne tajemnice. Wprowadzają do niej nutę dramatu i nadają jej charakteru. To z ich powodu Lina trafia wbrew swej woli do Włoch. Wczytując się w kolejne wpisy w dzienniku matki, dziewczyna powoli zaczyna poznawać skrywaną przez nią latami prawdę. Są takie informacje, które po ujawnieniu potrafią kompletnie przytłoczyć, a nawet zdruzgotać - o ile nie ma się obok kogoś, kto pomoże się z nimi oswoić. Lina ma to szczęście. Jej mama jednak nie miała.

Letnie młodzieżówki mają jednak to do siebie, że nad dramatami górę w nich biorą słodycz i humor. I tak jest również w tym przypadku. Lina to w końcu 16-latka, otoczona życzliwymi jej ludźmi, przed którą, mimo ciężkich przeżyć, życie nadal stoi otworem. Oferuje jej nawet więcej, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać.

Bohaterowie tej książki są pełni bezpretensjonalnego uroku. Autorka nie poskąpiła im uwagi, starannie ich kreując. Mogłam sobie bez trudu wyobrazić Linę z jej burzą włoskich ciemnych loków, jak i Rena z uroczą diastemą między górnymi jedynkami. Nie sposób ich nie polubić. Kupiłam bez problemu także nieco ciapowatego Howarda, który, mając zerowe doświadczenie z nastolatkami, od początku świetnie sobie radzi w roli ojca. Ta trójka to moi zdecydowani faworyci, a epizody z nimi wszystkimi na raz należą chyba do najzabawniejszych w całej książce.

LOVE & GELATO to idealna lektura na wakacje, która, jeśli po nią sięgniecie, na mur beton zauroczy Was swoim lekkim, letnim, idyllicznym klimatem; rozbawi różnicami kulturowymi (jak ja przepadam za tym motywem) i poprawi Wasz apetyt - ponieważ co rusz mowa jest o pysznym włoskim jedzeniu. Podziała też na Waszą wyobraźnię, kusząc wizją odwiedzenia malowniczo opisanej Florencji i zaznania wszystkich tych atrakcji, które, słowami Rena, mogą przyprawić o opad szczęki. Podłapiecie też pewnie trochę włoskich słówek, których jest tu porządna garść, i które mogą się kiedyś przydać - mi bardzo zapadło w pamięć słówko STRONZO ;)

Świetnie się bawiłam z tą włoską przygodą (z cudownymi piosenkami Beatlesów w tle!) i choć pod koniec epizod z Liną, Thomasem i Renem zazgrzytał trochę zbyt grubym cukrem, cała reszta, wraz ze wzruszającym finałem, oczarowała mnie i zostawiła po sobie mnóstwo przyjemnych wrażeń, łącznie z marzeniami o wycieczce do Włoch. I oczywiście posmakowaniu obłędnych gelato!


"Ludzie przyjeżdżają do Włoch z różnych przyczyn, ale zostają zawsze z tych samych dwóch powodów. (...) Miłości i gelato."
 

L O V E   &   G E L A T O
JENNA EVANS WELCH
PRZEKŁAD: DONATA OLEJNIK
WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE / PUBLICAT S.A. 
2018


Za egzemplarz dziękuję Publicat S.A.


ELLA I MICHA. SPEŁNIONE MARZENIA


























Jessica Sorensen to autorka, co do której mogę powiedzieć, że wiem, czego się po niej spodziewać. Pisze młodzieżówki, w których pierwsze romantyczne uniesienia młodych bohaterów przeplatają się z brutalnością i okrucieństwem realiów, w jakich przyszło im żyć. Przemoc, uzależnienia, nawet zabójstwa - wszystko to nadaje tym opowieściom specyficznego, mrocznego charakteru. W przypadku historii Elli May Daniels i Michy Scotta tego okrucieństwa jest ciut mniej, jednak problemów na pewno im nie brakuje.

SPEŁNIONE MARZENIA to już czwarta - i chyba nie ostatnia - część cyklu THE SECRET. Muszę tu przyznać, że z braku możliwości nie czytałam wcześniejszych części i rozumiem, że ktoś może zapytać, czy był w takim razie sens sięgać po ten tom. Po lekturze mogę powiedzieć tyle, że... właściwie nic nie stoi temu na przeszkodzie. Fabuła w wystarczającym stopniu nawiązuje do wydarzeń w poprzednich książkach, pozwalając się dobrze zorientować w sytuacji i poznać przeszłość pary głównych bohaterów.

A jest to dosyć barwny duet. Ella - która chce zostać artystką i Micha - muzyk samouk, dorastali po sąsiedzku. Od najmłodszych lat przyjaźnili się ze sobą, wiedząc o sobie wszystko. Byli również świadkami swych rodzinnych dramatów. Ojciec chłopaka porzucił jego i matkę, gdy Micha był mały. Chora psychicznie mama Elli popełniła samobójstwo. Brat i ojciec Elli obwili ją za to nieszczęście, obarczając ciężarem ponad jej siły. Dziewczyna popadła w depresję, która doprowadziła ją na skraj wytrzymałości. Przed skokiem z mostu prosto w toń uchronił ją jej przyjaciel, Micha. Taki był początek ich związku, w którym od początku nie brakowało namiętności - ale również i kłopotów.

"...czasem trudno być szczęśliwym, albo nawet przyznać się, że jest się na tyle dobrym, by być szczęśliwym. Że się na to zasługuje. Odmawiasz więc sobie tego uczucia i je zwalczasz."

Ella i Micha dużo razem przeszli, co scementowało ich związek. Ślub wydaje się być ukoronowaniem ich uczucia. Tylko, że Ella w ataku paniki już raz wcześniej czmychnęła sprzed ołtarza. I wszystko wskazuje na to, że są wszelkie szanse, by to powtórzyła. Tajemnicza przesyłka z dziennikiem jej matki znów wytrąca ją z równowagi. Jakby tego było mało, Micha otrzymuje upragnioną propozycję trasy koncertowej, co najprawdopodobniej oznacza rozstanie z Ellą na kilka długich miesięcy...

"To od zawsze kryło się we mnie. Mówiło, bym znikała, gdy uczucia stają się zbyt głębokie i skomplikowane."

Akcja SPEŁNIONYCH MARZEŃ toczy się na dobrą sprawę na przestrzeni zaledwie tygodnia, tuż przed Gwiazdką. We wszystkich książkach Jessiki Sorensen, jakie dotąd czytałam, miejscem fabuły był Wyoming, czyli stan, w którym mieszka sama autorka. Nie zdziwiło mnie więc ani odrobinę, że Ella i Micha również stamtąd pochodzą. Wracają do rodzimego miasteczka, w którym dorastali, by właśnie tutaj, w atmosferze świąt Bożego Narodzenia, wziąć ślub.

Narracja, tradycyjnie jak to u Jessiki Sorensen, poprowadzona jest dwutorowo, co pozwala nam przyjrzeć się wydarzeniom z dwóch nakładających się na siebie perspektyw. Styl autorki jest, jak zwykle,  przyjemny w odbiorze, sprawia, że książka czyta się niemal sama, a każdy z bohaterów jest wyraziście wykreowany. Spore role odrywają tutaj niebanalne postacie drugoplanowe - Lila i Ethan (którym nawiasem mówiąc Jessica Sorensen poświęciła osobną książkę). Co do pary głównych bohaterów - chyba od czasów Callie i Kaydena oraz Setha i Greysona nie czułam do postaci stworzonych przez tę autorkę tyle sympatii, co właśnie do Elli i Michy. Oboje mają w sobie coś nieodparcie uroczego, posiadają ciekawe osobowości, i nadają tej historii bardziej romantycznego niż romansowego charakteru.

Ella przypomina mi Violet Hayes z wcześniejszej serii o Violet i Luke'u. Jest tak samo zadziorna, pogubiona, i lubi balansować na krawędzi, co zwykle wpędza ją w kłopoty. Jednak w tej odważnej dziewczynie, która lubi wyzywające stroje, kryje się ktoś spragniony poczucia bezpieczeństwa, otuchy, miłości.
Wszystko to oferuje jej Micha - chłopak, który czuwał nad nią od lat, i który zapragnął otoczyć ją opieką na resztę życia. Pełen charyzmy Micha ma swoje marzenia, związane z muzyką, ale nigdy nie przesłaniają mu one celu jego życia - by być z Ellą. To bardzo dojrzały wewnętrznie chłopak z poukładanymi priorytetami, którego mogłaby pozazdrościć Elli każda dziewczyna.

"Na jego widok rozplątały się wszystkie supły z moich zdezorientowanych myśli".

Historia  tej pary ma w sobie jakiś wdzięk, którego nie potrafię do końca określić. Jest trochę melancholijna, wzruszająca, powiedziałabym nawet, że subtelna. Ella i Micha pięknie się nawzajem uzupełniają i wspierają, pomagają zaleczyć blizny po tym, co spotkało ich wcześniej. Dojrzewają w tym związku, zaczynając poważnie kształtować swoje wspólne życie. Podoba mi się, że robią to mądrze i rozważnie, patrząc w nadzieją w przyszłość, ale mimo wszystko pozwalając również, by w ich życiu obecne były najlepsze momenty z przeszłości. Wiąże się to z pogodzeniem się z pewnymi sprawami, których nic już nie odmieni, i przebaczeniem, na które pewnie nie każdego stać.

Historia Elli i Michy ukazuje, jak ważne, wręcz kluczowe w życiu jest dać sobie szansę na miłość i bycie kochanym, i jak ogromne znaczenie ma wsparcie ze strony bliskiej ukochanej osoby. Lęk przed przyszłością, strach przed odrzuceniem czy niepowodzeniem, to nieodzowna część życia każdego z nas. Liczy się tylko to, jak sobie z tym wszystkim poradzimy i czy będziemy mieli obok siebie w ciężkich chwilach kogoś, kto pomoże nam je przetrwać. Kto będzie naszym światłem w mroku, jak Micha dla Elli.

Na koniec przyznam się, że ta książka była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Chyba nie spodziewałam się, że jako któraś tam z kolei z serii, okaże się tak dobra. Serie zwykle mają to do siebie, że z każdym kolejnym tomem są słabsze. Ale widocznie nie dotyczy to kreatywności Jessiki Sorensen. I jest to dla mnie jeszcze jeden powód, by sięgać po kolejne jej książki, jak również obowiązkowo poznać wcześniejsze części THE SECRET.


E L L A   I   M I C H A .  S P E Ł N I O N E   M A R Z E N I A
(THE EVER AFTER ELLA AND MICHA)
CYKL: THE SECRET # 4
JESSICA SORENSEN
PRZEKŁAD: EWA HELIŃSKA
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2018

Za egzemplarz dziękuję serdecznie Wydawnictwu Zysk i S-ka