Nie zazdroszczę ludziom, którzy podróżowali kilkaset lat temu szlakami
morskimi. Szanse na przeżycie takiej wyprawy wyglądają doprawdy kiepsko.
Pomijam już nawet trudy i niewygody , jak choćby zapach takiego statku
po kilku miesiącach rejsu (przeszło wam kiedykolwiek przez myśl, że mógł
po takim czasie cuchnąć jak wychodek?)
Wsiadającym na pokład statku zwanego Saardam bohaterom Stuarta Turtona nikt nie gwarantuje, że dopłyną cali i zdrowi z dalekiej Batawii do Amsterdamu. A jakby tego było mało, pojawia się przepowiednia o demonie, który podobno znalazł się na pokładzie i doprowadzi statek do zguby. Saardam jest pełen szumowin, które tylko czekają na dogodny moment, by poderżnąć gardło jakiemuś nieszczęśnikowi, a kapitan zdaje się ledwo panować nad tą zdziczałą bandą, potocznie zwaną załogą. Kiedy już na morzu rzeczywiście zaczynają się morderstwa, a we mgle pojawia się statek widmo, pozostaje tylko zacytować znanego rodzimego generała z jego pytaniem: "Kto za tym wszystkim stoi?" I dlaczego jest tak nieuchwytny.
Za rozwikłanie tej demonicznej zagadki zabiera się para przyjaciół w
podobie do Holmesa i Watsona: były żołdak Arent Hayes i Samuel Pipps, cieszący się sporą sławą i uznaniem.
Śledztwo utrudnione jest jednak o tyle, że Pipps, wcześniej za coś aresztowany, siedzi
zamknięty w komórce.
Fabuła tej książki przypomina precyzyjny mechanizm, pełen łamigłówek. To
rozrywka, przy której jednak nie odpoczniecie, bo będziecie główkować,
co tu jest grane, wytężać komórki mózgowe i łączyć fakty.
"Demon..." to ponad to powieść z solidnym "zapleczem". Czuć, że jej powstawaniu
towarzyszył porządny research historyczny i to jej ogromny plus. Dzięki
temu jest to historia pełna ciekawostek w zanadrzu, a osobiście uwielbiam książki, z których mogę dowiedzieć się czegoś kompletnie dla mnie nowego. Przekonują też
dobrze wykreowani i nieszablonowi bohaterowie, w tym wyraziste i silne postacie kobiece. Mam też wrażenie, że każdy z nich mnie czymś mnie zadziwił.
Turton pisze bardzo obrazowo, umiejętność prowadzenia intrygi też ma
chyba w małym palcu. Do pełni czytelniczego szczęścia i maksymalnej oceny zabrakło mi
tu natomiast mocniejszych ciarek (tak porządnie zmroziło mnie tylko
raz), co książka w sporej mierze nadrabia jednak klimatem i
tajemniczością. Zagadka klątwy okazała się ponad moje zdolności dedukcji
(nic dziwnego, są skromne). Ale myślę, że i bardziej obeznanych w tym
temacie autor wywiedzie na niezłą mieliznę ;) Co do mnie, nawet mi przez myśl nie
przeszło, że tak się to rozwiąże i pod koniec zostałam totalnie
zaskoczona.
To była trochę inna lektura niż te, po które sięgam najczęściej, ale zdecydowanie udana. Nie czytałam wcześniejszej książki Stuarta Turtona, jaką u nas wydano ("Siedem śmierci Evelyn Hardcastle"), ale teraz mam świadomość, że zachwyty, jakie swego czasu zbierała, mogły być w pełni uzasadnione. To zdolny pisarz, który potrafi stworzyć rzetelną, niebanalną historię, kotwicząc ją w ciekawym, konkretnym podłożu. Jestem pod dużym wrażeniem, jak dobrze udało mu się odmalować barwne, ale pełne niebezpieczeństw czasy kolonialnych
podbojów i oddać atmosferę iście karkołomnej podróży, z której chyba tylko
cudem można było wyjść cało.
DEMON I MROCZNA TOŃ. ( The Devil And The Dark Water). STUART TURTON. Przekład: Jacek Żuławik. Wydawnictwo Albatros. 2021.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz