NIGDZIE INDZIEJ







Jakie pierwsze skojarzenia nasuwają nam się kiedy słyszymy słowo: Indianin?
Winnetou? Zabawa w podchody i malowanie sobie twarzy w kolorowe pasy? Tipi? Łapacze snów? A może groteskowy Tonto zagrany przez Johnny Deppa w Jeźdźcu znikąd?
Co my tak naprawdę wiemy o Indianach oprócz tego, co przekazano nam w masowej pop kulturze, tudzież ucząc, że żyli w Ameryce, kiedy została odkryta przez przybyszy zza wielkiej wody i że zostali przez tych przybyszy, delikatnie ujmując, wysiudani z własnych ziem?

Powiem szczerze, że sama wiem na ten temat niewiele, dlatego książka Tommy'ego Orange'a, zapowiadająca się po opisie na ważną lekturę o rozliczeniowym charakterze, zwróciła moją szczególną uwagę.

Tommy Orange, członek plemion Czejenów i Arapahów z Oklahomy, omija w swej debiutanckiej powieści zakłamaną historię, znaną z przestarzałych podręczników, ukazując tę, której z pewnością co niektórym wygodniej nie znać - tak jak na pewne rzeczy lepiej nie patrzeć, a pewnych spraw nie roztrząsać. Orange odważnie rzuca wyzwanie sumieniu białej Ameryki, głośno przypominając, że dzieje jego pobratymców, rdzennych mieszkańców tego kontynentu, którzy za sprawą białych stali się obcy na swych własnych ziemiach, wyparci z nich, przegonieni - to długa opowieść, naznaczona niewyobrażalnym cierpieniem.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że 95 procent populacji Indian zostało w imię kolonizacji i ekspansji terytorialnej właściwie unicestwionych, słowo holokaust w odniesieniu do ich historii nabiera bolesnego autentyzmu.

Eksterminacja rdzennych mieszkańców Ameryki została zatuszowana. Świat o niej milczy, bo tak nakazuje przesączona fałszem poprawność polityczna. Tommy Orange wdziera się w tę ciszę, stając się wyraźnym głosem swego ludu, nazywając jego tragedię po imieniu. Każe nam prześledzić niewygodną dla białych przeszłość. Stawia też niełatwe pytania na temat obecnej sytuacji Indian - niedobitków, co prawda, nie izolowanych już w rezerwatach, ale nadal wyobcowanych w amerykańskim społeczeństwie, które ich wchłonęło. Autor pozwala nam przyjrzeć się efektom tej asymilacji na siłę.

Akcja NIGDZIE INDZIEJ toczy się współcześnie, a dwanaścioro bohaterów tej powieści, stanowiących mieszankę bardzo różnych osobowości, łączy jedno - wszyscy oni, choć każdy z własnych powodów, znajdą się na wielkim zjeździe plemiennym, organizowanym na stadionie w Oakland. Będzie tam m. in. Dene Oxygene, który chce kontynuować dzieło swego zmarłego wuja i stworzyć zbiór historii, opowiedzianych przez Indian. Również Bill Davis, weteran wojny w Wietnamie, który na co dzień sprząta stadion po imprezach. Jaquie Czerwone Pióro jedzie na zjazd z daleka, chcąc zobaczyć występ swego wnuka, Orvila, który weźmie udział w tradycyjnym tańcu indiańskim.
Zaledwie 14-letni Orvil z kolei jest tu przykładem bohatera, który choć o kulturze swych przodków dowiaduje się z Internetu, czuje się spadkobiercą jej spuścizny i rozumie, jak ważne jest przekazywanie historycznego i kulturowego dziedzictwa następnym pokoleniom, by go nie zaprzepaścić.
Dla kontrastu - kilkoro bohaterów niewiele starszych od Orvila, dorastających wśród przemocy, ma zupełnie inne plany wobec zjazdu, co w efekcie przyczyni się do tragedii.

Powieść Orange'a nie należy do łatwych lektur. Spora ilość bohaterów i ich osobne historie (które z czasem zaczynają się ściśle ze sobą splatać), sprawiały, że chwilami trochę się gubiłam. Styl autora też jest specyficzny. Książka wymaga więc od czytelnika pewnego wysiłku, choć jednocześnie potrafi być dość hipnotyzująca, niepokojąca. Da się w niej usłyszeć echo wierzeń Indian, bogactwa ich kultury, ducha. Odbija się w niej jednak także ogólny marazm i fatalizm, w jakim obecnie tkwią, obrabowani nie tylko z własnych ziem i praw do niej, ale również z nadziei. Dzisiejsi tzw. miejscy Indianie w powieści Orange'a to rozgoryczeni ludzie tkwiący w jakimś pełnym przemocy miejscu gdzieś pomiędzy, w pułapce o nieokreślonych ramach, nie umiejący się odnaleźć, popadający w uzależnienia, popełniający samobójstwa. Oni już sami nie wiedzą, kim są. Są jak wyrzut sumienia, nad którym nikt zbytnio nie chce się zastanawiać.

My, Polacy, dobrze wiemy co to znaczy przekłamywać historię. Można powiedzieć, że znamy ten ból. Dlatego myślę, że NIGDZIE INDZIEJ to ważna książka i warto się z nią zmierzyć. Polecam zarówno tym, którzy żywo interesują się samym tematem Indian, jak i tym, którzy zechcą się pochylić nad nikczemnie kamuflowanym tzw. indiańskim problemem.


N I G D Z I E   I  N D Z I E J
(THERE THERE)
TOMMY ORANGE
PRZEKŁAD: TOMASZ TESZNAR
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2019

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

2 komentarze:

  1. Okładka jest bardzo przyciągająca, recenzja też mi się bardzo podoba ale chyba nie znajdę na nią czasu :( po "Pieszo i beztrosko" od SQNa intensywniw spaceruję, świetnie mnie to wycisza, a książka motywuje ode mmnie bardzo polecam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Widziałam już tę książeczkę na Instagramie i wydaje się ciekawa:)

      Usuń