MIŁOŚĆ ZIMOWĄ PORĄ


Młoda Angielka Kitty Shakespeare (brzmi znajomo, hmm?;)) chce zostać aktorką i to nie byle gdzie, bo w samym Hollywood. Okazuje się jednak, że nawet znalezienie stażu w fabryce snów graniczy z istnym cudem. Przesłuchanie u znanego producenta, Everetta Kleina, przynosi, co prawda, pewien rezultat, ale nie taki, na jaki Kitty miała nadzieję. Tak to już jednak jest, gdy do życiorysu dołącza się wzmiankę o doświadczeniu w roli... niani.
 

Kitty, zatrudniona na czas przedświąteczny jako opiekunka małego Kleina, trafia do rodowej siedziby Kleinów w zasypanej śniegiem Wirginii Zachodniej . Mały Jonas okazuje się kochanym 7-latkiem, więc nasza bohaterka uznałaby pobyt w górskiej głuszy za całkiem przyjemny, gdyby nie ktoś, kto skutecznie psuje jej humor. Tym ktosiem jest gburowaty młodszy brat Everetta, Adam, reżyser filmów dokumentalnych, skłócony z bratem na amen i pomieszkujący samotnie w domku gościnnym.
 

Wzajemna niechęć między Kitty i Adamem szybko przeradza się jednak we wzajemną fascynację. Kitty wkrótce odkrywa, że w tym brodaczu pozującym na Grincha i mającym zamiar zbojkotować rodzinne święta, kryje się facet o złotym sercu, który został dotkliwie zraniony, i to przez najbliższą mu osobę. Czy dziewczyna sprawi, że Adam przełamie swój gniew i pogodzi się z bratem? I co ich ze sobą aż tak skłóciło?
 

"Rodzina jest taka, jaką ją sobie stworzysz."

Bardzo lubię święta, a książki świąteczne, których przez ostatnie lata nie brak w księgarniach już od listopada, to pozycje, po które zawsze chętnie sięgam. Po historiach tego rodzaju mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać, powinno znaleźć się w nich wszystko to, co tak urzeka nas w świętach: ich niezwykła, bajkowa otoczka, magia oraz kojące przesłanie. MIŁOŚĆ ZIMOWĄ PORĄ pod tym względem zdecydowanie nie zawodzi. To lekka, słodka niczym kubek ciepłej czekolady z usypaną na wierzchu górką pianek, bardzo przyjemna romansowa opowieść, spowita urokliwą mgiełką mroźnej zimy i kusząca wizją wieczorów przy płonącym kominku. Jeśli dodać do tego wyjątkowo piękne okoliczności przyrody i klimat przedświątecznych przygotowań, to zanosi się na książkową Gwiazdkę w najlepszym wydaniu. Ale żeby było ciekawie, pod tą grubą, słodką warstwą świątecznego lukru musi kryć się coś, co zakłóca tę idyllę. I tak się właśnie dzieje!

Adam i Kitty zjednali mnie sobie od pierwszych stron. Zauroczyli mnie swoją bezpretensjonalnością. Oboje są naturalni i szczerzy, a ich rosnące wzajemne oczarowanie oddane jest z dużą inwencją i wyczuciem. Oczywiście, wszystko między nimi dzieje się według utartego romansowego schematu i jest do przewidzenia, nie przeszkadzało mi to jednak w kibicowaniu im we wzajemnych początkowych utarczkach, a później stopniowym zbliżaniu się do siebie. Ich perypetie na przemian to rozczulają, to bawią. Nie nudziłam się z tą dwójką ani przez chwilę, choć fabuła wcale nie obfituje w szczególne zwroty akcji. Przyjemnie się czyta o ich wspólnych wygłupach na śniegu, ubieraniu choinki, wspólnym oglądaniu świątecznych filmów przy wtórze chrupania popcornu i wspólnym... czymś więcej ;) (bo nie obeszło się bez odrobiny pikanterii).

Ale MIŁOŚĆ ZIMOWĄ PORĄ, jak to książka świąteczna, mimo swej lekkiej konwencji, nie skupia się jedynie na romansie. Jeśli jest tradycja świąt w rodzinnym gronie, to nie może zabraknąć samej rodziny. I to takiej przez duże R, z własną historią i firmą. Co nie znaczy, że nie można się w niej solidnie pokłócić. A czyż święta nie są idealnym momentem na pojednanie? Tu muszę przyznać, że fabuła zaskakuje rozwojem wypadków przy wigilijnym stole, tak więc szykujcie się na pewną niespodziankę ;) Zadbają już o to Everett i jego żona, którzy wprowadzają do tej historii pewien dysonans i niezbędną odrobinę napięcia.
Ciekawie nakreśleni zostali również pozostali bohaterowie, spośród których szczególnie polubiłam zaniedbywanego przez rodziców małego Jonasa oraz angielską gosposię Kleinów, Annę, traktowaną przez nich jak członek rodziny.

MIŁOŚĆ ZIMOWĄ PORĄ to tchnąca świątecznym optymizmem, urocza miłosna historia o szczęśliwych przypadkach, spełnianiu marzeń i wychodzeniu im naprzeciw - nawet jeśli początkowo wydają się niemożliwe do zrealizowania. To opowieść idealnie wpasowująca się w świąteczny czas, do czytania przy choince, ale myślę, że umili wolne chwile i po świętach. Sprawdzi się też jako rozgrzewacz, jeśli przemarzliście na kość :)
Idealna lektura na zimowe wieczory!



M I Ł O Ś Ć   Z I M O W Ą   P O R Ą
(A WINTER'S TALE)
CARRIE ELKS
PRZEKŁAD: ALEKSANDRA WEKSEJ
WYDAWNICTWO KOBIECE
2018

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

ZŁAMANE DUSZE








Znacie to powiedzenie Hitchcocka na temat budowania fabuły:  Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie będzie narastać? Właśnie tak ma się sprawa z tą książką. Już pierwszy jej rozdział przyprawia o dreszcze i napędza takiego strachu, że marzy się tylko o daniu nura pod ciepłą kołdrę i to przy włączonym świetle. Także po to, by czytać dalej! Bo ta historia, spowita wilgotnym, późnojesiennym mrokiem, budzi głęboki lęk, ale także totalnie wciąga!
 

Drogie dziewczęta, jeśli kiedykolwiek marzyłyście o szkole z internatem i prestiżu z tym związanym, to ostatnim miejscem, do jakiego chciałybyście trafić, byłaby Idlewild Hall w Vermont, kiedy jeszcze działała. Staroświeckie metody wychowania i skostniały rygor nadały temu miejscu odpychająco surowego charakteru. Jednak właściwie nikt, łącznie z nauczycielkami, nie czuł się w tej szkole dobrze i swobodnie - a wszystko za sprawą snującego się po niej ducha niejakiej Mary Hand. Mogłaby to być jedynie legenda, jakich wiele, gdyby nie fakt, że zmieniające się przez lata uczennice i lokatorki internatu wciąż widywały postać Mary, co znalazło odzwierciedlenie w ich notatkach na kartach podręczników. Notatki były czymś w rodzaju ostrzeżenia, bo Mary Hand nie żartowała - zdawała się wiedzieć, jak skutecznie przerazić i celowo z tego korzystać.
 

Przez wiele dekad do Idlewild Hall trafiały dziewczyny, uchodzące w świetle ówczesnej obyczajowości za problematyczne - awanturnice, nieślubne córki, i takie, z którymi rodzina nie bardzo wiedziała, co zrobić. W 1950 roku znalazła się tam również Sonia, nastoletnia Francuzka z traumatyczną przeszłością, która przeżyła wojnę. Doświadczyła potwornego zła, ale zło po tej stronie oceanu również zdawało się wziąć ją na celownik. Jedyną pociechą była dla niej siostrzana przyjaźń ze współlokatorkami. Jednak pewnego dnia nieszczęsna Sonia zniknęła bez śladu, a jej przyjaciółki mogły jedynie domyślać się, co się z nią stało...
 

W 2014 roku dawno zamknięty budynek szkoły nadal straszy. Dla dziennikarki, Fiony Sheridan szkoła i jej okolice wiążą się na dodatek z morderstwem jej siostry, znalezionej 20 lat wcześniej na szkolnym boisku. Nawet po tylu latach ta sprawa nie daje Fionie spokoju. Morderca został osądzony i skazany, jednak kobieta obsesyjnie drąży temat, instynktownie wyczuwając w nim drugie dno. Sprawa zyskuje zaskakujący obrót, gdy jakaś bogaczka wykupuje teren szkoły, a podczas prac renowacyjnych robotnicy dokonują makabrycznego odkrycia... Okazuje się, że to ponure, owiane złą sławą gmaszysko kryje w sobie niejeden sekret, który mógł może nigdy nie wyjść na jaw.
 

ZŁAMANE DUSZE przykuły moją uwagę już w wydawniczych zapowiedziach. Nieczęsto sięgam po książki tego typu, ale czasem jakaś mnie skusi, obiecując solidny dreszczyk emocji. Czegokolwiek jednak spodziewałam się po ZŁAMANYCH DUSZACH, muszę przyznać, że przerosło to moje oczekiwania. I to w znacznym stopniu. Ależ to było dobre! Książka okazała się idealnym połączeniem thrillera, powieści psychologicznej i klimatów rodem z dobrego horroru, mogących przyprawić o gęsią skórkę nawet sceptyków. Simone St. James udało się wyjątkowo zgrabnie połączyć te gatunki, lawirując między realistyczną rzeczywistością, a tym, co może być jedynie wytworem nadwrażliwej wyobraźni, podatnej na odpowiednie bodźce. Choć równie dobrze może okazać się prawdą.  

Książka pochłonęła mnie całkowicie już od pierwszych stron, wzbudzając silny niepokój połączony z przemożną ciekawością co do rozwoju dalszych wypadków. Przykuł mnie do niej także jej niesamowity, jak zamglony, mroczny klimat, zagęszczony tajemnicami z przeszłości, co do których ma się wrażenie, że tkwią jakby tuż pod powierzchnią, tylko czekając na odkrycie.

Mocną stroną tej powieści są również bardzo dobrze wykreowane bohaterki, z którymi łatwo poczuć więź i których emocje i lęki, dzięki świetnej narracji, odbijają się w nas jak echem i osiadają w podświadomości. Fabuła, pełna niesłabnącego napięcia, ujęta z dwóch perspektyw czasowych, prowadzi nas przez wydarzenia, niczym nitka do kłębka. Nie brak w niej niespodzianek, ale również mnoży pytania i skłania do refleksji nad istotą zła i jego źródłami. Obie historie, tę sprzed lat i współczesną, łączy budząca grozę postać jeszcze jednej dziewczyny - Mary Hand, która także jest tu pewnego rodzaju bohaterką, domagającą się należnej uwagi. I zdecydowanie ją otrzymuje, zdolna dosłownie przerazić i zasiać ziarenko wątpliwości pewnie nawet w niejednym niedowiarku. Ponad tydzień po przeczytaniu książki nadal czuję się dziwnie nieswojo, kiedy sobie o niej przypomnę...

Ta genialna książka robi z czytelnikiem co chce - obojętnie, czy wierzy się w duchy, czy też nie. To znakomicie napisany thriller z solidną dawką grozy, który trzyma w maksymalnym napięciu niemal do ostatniej strony. A potem długo nie daje o sobie zapomnieć. Jeśli lubicie się bać, ZŁAMANE DUSZE napędzą wam strachu na najwyższym poziomie!

"Nie ma sprawiedliwości (...), lecz i tak o nią walczymy. Sprawiedliwość to ideał, lecz nie rzeczywistość."


Z Ł A M A N E   D U S Z E
(BROKEN GIRLS)
SIMONE ST. JAMES
PRZEKŁAD: MATEUSZ GRZYWA
WYDAWNICTWO NIEZWYKŁE
2018

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.

MIĘDZY NAMI CHAOS



















Złamana ręka, złamane serce, utrata przyjaciela i sądowy zakaz zbliżania się do byłej dziewczyny - oto z czym musi borykać się Arthur, 18-letni bohater książki MIĘDZY NAMI CHAOS. Wychowujący go samotnie ojciec wysyła go do wujostwa. Być może z dala od domu Arthur będzie mógł poukładać sobie różne rzeczy, dojść do siebie i zapanować nad bałaganem, który wybuchł w jego życiu.
Ale oczywiście tak się nie dzieje. Przypadkowo znalezione zapiski zmarłego kilka lat wcześniej dziadka, sprawiają, że Arthur zaczyna zastanawiać się, kim tak naprawdę był ten człowiek, którego nie zdążył nawet dobrze poznać. Bo jak pogodzić obraz mrukliwego dziwaka z Alzheimerem, który na tydzień przed śmiercią formalnie uciekł z domu, z wielkim Arthurem Louisem Pullmanem Pierwszym, ponoć kultową postacią amerykańskiej literatury?

Arthur uświadamia sobie, że choć jego rodzina żyje właściwie z tantiem po jedynym literackim sukcesie dziadka sprzed lat, jego osoba to w rodzinnym kręgu niewygodny temat. Rozczarowany własnym życiem, chłopak postanawia wyruszyć w wędrówkę śladem ostatniej podróży swego dziadka, chcąc go lepiej zrozumieć i zapewnić mu w pamięci bliskich właściwe miejsce. Podróżując pociągiem przez kolejne miasta, które jego sławny przodek w zagadkowych celach odwiedzał w młodości, Arthur stopniowo odkrywa zdumiewającą prawdę o tym skrytym człowieku.

"Czasami jedyny sposób, żeby nauczyć kogoś doceniać to, co ma, to mu to zabrać."

Debiutancka powieść młodego pisarza Samuela Millera na pierwszy rzut oka wyglądała mi na typową młodzieżówkę. Szybko jednak okazało się, że to coś znacznie więcej, niż kolejna, trącąca banałem historia o zagubionym nastolatku. Arthur to sympatyczny chłopak, który zmaga się z załamaniem nerwowym. Jego plany życiowe kompletnie się posypały, nie potrafi także dogadać się z ojcem, a nieobecna matka jest jedną wielką niewiadomą. Widzimy, jak Arthur miota się, balansując na krawędzi. W tej beznadziei działalność jego przodka sprzed kilkudziesięciu lat pozwala mu oderwać się od swych bolączek i wydaje mu się pewnego rodzaju drogowskazem, Wielkim Celem, który musi jednak najpierw rozszyfrować. Jego spontaniczna podróż, obfitująca w wiele przygód i dramatycznych chwil, a także nowych ekscytujących znajomości, nadaje tej książce charakteru niezwykłej powieści drogi, tej dosłownej i w przenośni, podczas której Arthur konfrontuje się z własnymi problemami i szuka właściwiej ścieżki, którą mógłby odtąd w swym życiu podążać.

Książka nawiązuje do burzliwych wydarzeń w Stanach w latach 60-tych, które były wyrazem sprzeciwu wobec amerykańskiej polityki i palącego problemu wojny w Wietnamie. Demonstracje i protesty rozprzestrzeniały się wtedy na cały kraj. Zaznaczę tutaj, że nie trzeba być znawcą historii, by zrozumieć rolę i sens tych wydarzeń, bo autor przybliża je nam w ciekawy i przystępny sposób. Bohater tej książki, urodzony wiele lat później, oczywiście zna je jedynie ze szkolnych podręczników, ale stają się one mu dużo bliższe i nabierają szczególnej wagi, gdy zgłębiając życiorys swego dziadka, poznaje prawdę o jego bolesnej przeszłości.

Warto tu też wspomnieć, że fabuła powieści bazuje na stworzonym przez autora ciekawym pomoście między dwiema amerykańskimi kulturowymi ideologiami: beatników i hippisów. Dziadek Arthura jest kimś pomiędzy. Ideologicznie bliżej mu do tych drugich, ale jednocześnie to spadkobierca beatników, co znajduje wyraźne odzwierciedlenie w jego twórczości, której fragmenty wplecione zostały w narrację Arthura. W tych zapiskach, chwilami dość chaotycznych, kryje się dramat, owiany romantyczną mgiełką tajemnicy, który mnoży wiele pytań. Prawdziwy Wielki Cel Arthura Louisa Pullmana Pierwszego to zagadka, która domaga się rozwikłania niemal do ostatnich stron. I, wierzcie mi, okazuje się Wielką Niespodzianką :)

MIĘDZY NAMI CHAOS to zaskakująco ciekawy i niebanalny debiut, zgrabnie łączący w sobie poważniejsze klimaty młodzieżowe z literaturą obyczajową i doprawiony szczyptą prawdziwej historii. To poruszająca opowieść o rodzinnych więziach z przeszłości, które czasem trzeba odkryć na nowo, by móc czerpać z nich siłę, ukazująca, że niezmienne wartości i idee mogą w piękny, ponadczasowy sposób łączyć pokolenia.

"Na końcu życia historia człowieka jest napisana słowami, których nigdy nie wypowiedział."


M I Ę D Z Y   N A M I   C H A O S
(A LITE TOO BRIGHT)
SAMUEL MILLER
PRZEKŁAD: MAGDALENA GRALA-KOWALSKA
WYDAWNICTWO BURDA
2018

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Burda.

LETNIA NOC


To mogły być najlepsze wakacje pod słońcem, z zabawą do wieczora na boisku, ujeżdżaniem po okolicy na rowerach, seansami w kinie pod gołym niebem... Ale lato 1960 roku dla grupki przyjaciół z amerykańskiego miasteczka Elm Haven zamieniło się w ciąg koszmaru. A wszystko za sprawą znienawidzonej przez nich szkoły!

Old Central School to nieprzyjemne gmaszysko, które wraz z końcem roku szkolnego ma wreszcie zostać zamknięte, a potem zburzone. Uczniowie z ulgą opuszczają mury tego ponurego budynku. Okazuje się jednak, że nie wszyscy z niego wychodzą - jeden z chłopców znika bez śladu w mrocznych czeluściach upiornej szkoły - choć jej dyrekcja uważa inaczej. Czy jednak czegoś przypadkiem nie ukrywają?

Paczka nastoletnich przyjaciół: Dale, Lawrence, Mike, Duane, Kevin i Jim, którzy jak dotąd ujeżdżali po mieście, bawiąc się w Rowerowy Patrol, postanawiają rozwikłać zagadkę tajemniczego zniknięcia kolegi. Nie wiedzą, że tym samym zadzierają z potężnymi siłami zła, które zagnieździły się w ich miasteczku i zdają się rozprzestrzeniać właśnie z gmachu zamkniętej szkoły.

Pewnie nie tylko mnie książka Simmonsa już na pierwszy rzut oka skojarzy się mocno z kingowskim TO. Tutaj również gromadka bystrych dzieci wykazuje się dużo większą spostrzegawczością, rozumem, sprytem, ba! nawet odwagą, niż dorośli. Dostrzegając sprawy, które wprost nie mieszczą się w głowie, nie kwestionują ich, jak dorośli, zamiast tego próbując zrozumieć, wybadać i stawić im czoła.

 "Nic nie było takie proste, jak wydawało się naiwnym. Może tak właśnie brzmiało podstawowe prawo obowiązujące we wszechświecie?"

Gromadka bohaterów LETNIEJ NOCY to dość zróżnicowany zbiór osobowości. Dale i Lawrence to przykład silnej braterskiej więzi, Mike to bogobojny irlandzki katolik, Kevina z jego niemieckim pochodzeniem cechuje sumienność, Jim Harlen to złośliwiec, lubiący dokuczać innym, a uznawany za wieśniaka Duane to introwertyk, marzący o zostaniu pisarzem. W tym towarzystwie, podobnie jak u Kinga, nie mogło zabraknąć również odważnej dziewczyny. Ta barwna grupka to dzieciaki, które nie zawsze się ze sobą zgadzają, ale jednocząc siły w walce z wrogiem, czerpią z mocy przyjaźni i tworzą drużynę nie do zdarcia. Wszyscy oni bez trudu zjednali sobie moją sympatię, więc kiedy w połowie powieści nastąpił zwrot akcji, jakiego kompletnie się nie spodziewałam, przyznam szczerze, że był to nie lada cios.

"...człowiek pozostawia po sobie mniej więcej równie trwały ślad jak ręka zanurzona w wodzie; wystarczy ją wyjąć, a woda natychmiast wypełni pustkę."

LETNIA NOC, jak przystało na solidną powieść grozy, potrafi przyprawić o ciarki i nieźle napędzić strachu.  Bardzo dynamiczna akcja, w której w każdej chwili może wydarzyć się coś decydującego, potęguje uczucie ciągłego zagrożenia. Autorowi znakomicie udało się zbudować duszny, gęsty klimat, który chwilami wręcz oblepia, i oddać atmosferę wciąż wiszącego w powietrzu napięcia, niczym kumulującego się wyładowania nadciągającej burzy. Sugestywne opisy i niezwykle plastyczny język sprawiają, że można odnieść wrażenie, jakby się tam było, wsłuchiwało w niepokojący szum rosnących łanów zboża, dźwięk cykad nocą... Czuć, że pod tą pozorną otoczką sielskości, dosłodzonej jeszcze dobrze oddaną nostalgiczną atmosferą lat 60-tych, czai się zło, które zdaje się tylko czekać na właściwy moment, by wyjść z ukrycia i zaatakować. Zło w niebanalnej postaci, która pewnie zainteresuje też fanów historii, ponieważ autor zgrabnie wplótł w fabułę legendę o tajemniczym dzwonie, która sięga nie tylko czasów słynnego papieskiego rodu Borgiów, ale nawet mitologii egipskiej.

Powieść Simmonsa skusiła mnie wspaniałym motywem dzieciństwa i przyjaźni, niosącej z sobą dużo niepowtarzalnych przygód, które często mają niewiele wspólnego z rozsądkiem. Książka przywabiła mnie także obietnicą wywołania emocji, które kiedyś były mi całkiem bliskie, ponieważ jako nastolatka zaczytywałam się horrorami Mastertona. Dan Simmons to autor, z którym się wcześniej nie zetknęłam, ale którego po lekturze LETNIEJ NOCY zdecydowanie mam ochotę poznać znacznie bliżej i pozwolić mu jeszcze się zdrowo postraszyć. Jeśli kogokolwiek przeraża już sam fakt, że LETNIA NOC liczy sobie 725 stron, to zapewniam, że śmigają, nawet nie wiadomo kiedy. Połknęłam to pięknie wydane tomisko w dwa dni, wprost nie mogąc się od niego oderwać. Przeczytanie tej książki to czysta, wielka czytelnicza przygoda, której życzę każdemu, kto również po nią sięgnie. Moc wrażeń i gęsia skórka ze strachu gwarantowana.

Uprzedzam, że po lekturze będziecie się też pewnie bali zejść do piwnicy! ;)

"Zmierzch przyniósł obietnicę chłodu i pewność zagrożeń, związanych z nadejściem nocy."


L E T N I A   N O C
(SUMMER OF NIGHT)
DAN SIMMONS
PRZEKŁAD: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK
WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
2018

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA


Rok temu na portalach książkowych i w księgarniach zrobiło się pomarańczowo za sprawą nowej, mocno wtedy wyczekiwanej powieści kultowego pisarza literatury młodzieżowej. Chodzi oczywiście o Johna Greena i jego ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA. Wtedy jeszcze zaczynałam moją przygodę z tym autorem, znając go tyle, co nic, więc książka dopiero z czasem wzbudziła moje żywe zainteresowanie. Trochę to potrwało (ledwie roczek!) i tradycyjnie spóźniona, całkiem niedawno miałam okazję w końcu sprawdzić, czy po kilku latach milczenia autor stanął na wysokości zadania i zadowolił swych fanów.

ŻÓŁWIE... to historia niejakiej Azy Holmes. To zwykła amerykańska nastolatka, przed którą ostatni rok nauki w szkole średniej i wybór studiów, który pewnie ukierunkuje jej całą późniejszą karierę zawodową. Dziewczyna dobrze się uczy i ma ambitne plany, na które jednak niekoniecznie stać jej samotnie wychowującą ją matkę nauczycielkę. Niestety jest też coś, z czym Aza zmuszona jest od kilku lat się borykać, i co poważnie utrudnia jej życie i zakłóca relacje z otoczeniem. Mowa tu o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych, przez które Aza żyje w ciągłym lęku, że się ubrudzi, czymś zarazi i... No tak, umrze. Ma już nawet konkretne podejrzenie, na co. Będzie to niechybnie rzekomobłoniaste zapalenie jelit. Aza w wyjątkowo przesadny sposób dba więc o czystość i stale wypatruje u siebie objawów zakażenia. Ma jedną przyjaciółkę, Daisy, która, znając ją od lat, akceptuje jej dziwactwa, lecz w stosunku do reszty świata nasza bohaterka trzyma duży dystans, bardziej lub mniej świadomie alienując się od rówieśników.

"Śmiałam się razem z nimi, ale miałam wrażenie, że obserwuję to wszystko z bardzo daleka, jakbym oglądała film o swoim życiu zamiast je przeżywać."

Sytuacja ma szanse ulec pewnej zmianie, gdy Aza angażuje się wraz z Daisy w prywatne śledztwo, szukając zaginionego miliardera. Za informacje o miejscu jego pobytu wyznaczono niebagatelną sumę, która obu dziewczynom bardzo by się przydała. Przed laty Aza znała się z synem bogacza, Davisem, ich przyjaźń jednak się nie rozwinęła. Pewnie się zastanawiacie, czy odświeżenie znajomości z nerdowatym nastoletnim miliarderem poskutkuje romansem. Tylko jak tu się lekkomyślnie dać porwać uczuciom i zakochać, skoro przez całowanie można się łatwo zarazić np. campylobacterem?

"<<Zakochać się>> to dziwne określenie podobne do <<zakopać się >> - jakby się grzęzło w ruchomych piaskach i nie mogło temu zaradzić. Nie grzęźniesz tak w przyjaźni, gniewie czy nadziei. Tylko w miłości."

Książki Johna Greena mają swój specyficzny klimat, i po przeczytaniu kilku z nich wiem już, że albo się je uwielbia, albo kompletnie ich nie czuje i po prostu nie lubi. I chociaż zabrzmi to może zabawnie, biorąc pod uwagę, że to autor młodzieżówek, osobiście musiałam do Greena jakby dojrzeć. Początki naszej znajomości nie były złe, ale bez szału. Jednak po kilku jego powieściach zaczęłam doceniać wspaniałe, iskrzące inteligencją dialogi, oryginalnych bohaterów (w większości nerdów), świeżość pomysłów na fabułę, a także jej kompletną nieprzewidywalność. Kiedy czytam Greena, nigdy nie wiem, co się wydarzy na następnej stronie. Wszystko to sprawia, że jego książki, nawet jeśli brak w nich rozmachu i galopującej akcji, a ich fabuła trąci banałem, potrafią przykuć moją uwagę i podtrzymać zainteresowanie do ostatniej strony.

Wszystkie wyżej wymienione smaczki (które dla innych równie dobrze mogą być wadami) czekały na mnie właśnie w ŻÓŁWIACH AŻ DO KOŃCA, gdzie właściwie formalnie niewiele się dzieje, a mimo to czyta się tę powieść z ogromną przyjemnością. Prawie ją sobie dawkowałam, nie chcąc zbyt szybko z nią rozstawać. Okazała się też istną kopalnią cytatów, chyba nigdy dotąd w żadnej książce nie zaznaczyłam ich aż tyle.

ŻÓŁWIE nie odbiegają tematyką od poprzednich książek Greena, dotycząc spraw, o których Zielony potrafi pisać na swój wyjątkowy sposób: o nastoletniej przyjaźni na dobre i na złe, zdolnej wiele wybaczyć i wesprzeć w potrzebie; o młodzieńczym zauroczeniu (a może miłości?), o samotności, powolnym rozstawaniu się z dzieciństwem i poczuciem bezpieczeństwa, jakie ze sobą niesie (lub powinno nieść). Autor zahaczył też o delikatny wątek żałoby, tęsknoty za kimś, kogo się utraciło. 
Ta książka to chyba jednak przede wszystkim ciekawe spojrzenie z bliska na codzienną nierówną walkę o samego siebie z chorobą, która coraz silniej ingeruje w życie, wysysając z niego wszelką radość. To szczegółowe studium psychicznego zaburzenia, znanego Greenowi z autopsji, do czego przyznaje się w posłowiu, nadając jej głębsze, osobiste znaczenie. 

ŻÓŁWIE... to dowód, że Green to nadal niekwestionowany mistrz Young Adult, nadający młodzieżówkom niezwykłej wagi i kolorytu; że to wciąż jego klimaty, które ukształtowały cały nurt i otworzyły drogę wielu innym autorom, którzy dziś się na nim wzorują. Cieszę się, że miałam okazję poznać i pokochać książki tego pisarza. Czekam na kolejne i  mam ogromną nadzieję, że mnie jeszcze nie raz zaskoczy.

"...patrzyliśmy razem na to samo niebo, co może jest rzeczą bardziej intymną niż patrzenie sobie w oczy."


Ż Ó Ł W I E   A Ż   D O   K O Ń C A
(TURTLES ALL THE WAY DOWN)
JOHN GREEN
PRZEKŁAD: IWONA MICHAŁOWSKA-GABRYCH
SERIA: MYŚLNIK
WYDAWNICTWO BUKOWY LAS
2017

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las.