KREDZIARZ

P R Z E D P R E M I E R O W O
PREMIERA 28 LUTEGO

Chyba każdy mól książkowy słyszał już o KREDZIARZU. Ci, którzy mieli szansę zapoznać się z tą powieścią przed publikacją, nie szczędzą jej słów zachwytu, określając ją mianem porywającej, pomysłowo skonstruowanej i hipnotyzującej. Czy to wszystko prawda? Czy raczej jedna wielka szufla kitu, jakby powiedział jeden z bohaterów tej książki? Tak się złożyło, że ja również miałam wyjątkowe szczęście przeczytać promocyjny egzemplarz i znam już odpowiedź na to pytanie!

TAMTE DNI, TAMTE NOCE


TAMTE DNI, TAMTE NOCE to powieść, która ma już swoje lata i sukces na koncie - kiedy ukazała się na Zachodzie 11 lat temu, zdobyła literacką nagrodę Lambda, jako najlepsza książka roku o tematyce gejowskiej. Wydanie jej po tylu latach w Polsce zbiega się w czasie z premierą kinową jej ekranizacji w reżyserii Luki Guadagnino z Armie Hammerem i Timothee Chalametem w rolach głównych. Pewnie większość tych, którzy mieli już z książką do czynienia, z chęcią pójdzie na film. Znajdą się też widzowie, którzy zachęceni filmem, sięgną po książkę. Filmu nie widziałam, ale z wrażeniami z lektury jak zwykle chętnie się podzielę.

Narratorem powieści, w której cofamy się w czasie do połowy lat 80-tych ubiegłego wieku, jest Elio, syn wykładowcy uniwersyteckiego.  Elio wspomina pierwsze wielkie zauroczenie, jakie zawładnęło nim, kiedy miał zaledwie 17 lat. W każde wakacje, które jego rodzina spędza na północy Włoch, dołącza do nich jeden z młodych akademickich podopiecznych ojca. W tym roku jest nim 24-letni Amerykanin, Oliver. Jak każdy wcześniejszy wakacyjny rezydent, zajmuje on pokój Elio, sąsiadujący zresztą z tym, do którego tymczasowo przenosi się chłopak. Obecność Olivera już od pierwszej chwili wyzwala w nastolatku zainteresowanie i uczucia, które odtąd będzie próbował potwierdzić albo im zaprzeczyć. Jednym słowem, będzie rozważał, czy jest homoseksualistą, czy też jednak nie.

Elio, jak przystało na syna akademika, nie jest typowym nastolatkiem. Inteligentny, wychowany bez telewizji, otoczony na co dzień kulturą i sztuką wysokich lotów, zamiast włóczyć się z przyjaciółmi i bawić w ich towarzystwie, woli spędzać wolny czas na pisaniu transkrypcji klasycznych utworów czy wsłuchiwać się w intelektualne dyskusje rodziców i ich gości. Dom rodzinny, zawsze pełen ludzi, przyzwyczaił go też do swobodnego stylu życia. Nikt tu nikomu nie mówi, co ma w danej chwili zrobić, nikt też nie wnika w cudzą prywatność. Na tym tle, pozbawionym twardych zasad i ceremonii rozgrywa się powolne, dyskretne zbliżanie się Elio do Olivera i doszukiwanie się wzajemności. Lato w pełni, panujący upał nasila wrażenie rosnącego między nimi napięcia i pożądania. Ma się odczucie, że w powietrzu jest aż parno od namiętności i że to tylko kwestia czasu, kiedy ten stan osiągnie pewien pułap i w końcu eksploduje, wpychając bohaterów w swoje ramiona.

Elio to postać, która dzięki swej szczerości i nieporadnej naturalności budzi nieodpartą sympatię, zrozumienie, a potem współczucie. Chociaż jako narrator jest już dojrzałym mężczyzną, potrafi w detalach przywołać swoje młodzieńcze zauroczenie sprzed lat, niepewność, niestałość, gwałtowne zmiany nastroju. Ten 17-letni Elio to słodki wrażliwy chłopak, mający ewidentny problem z ogarniającymi go uczuciami; w jednej chwili nieomal skacze z radości, równie dobrze za moment mogąc pod wpływem impulsu wybuchnąć płaczem. Było mi go żal do łez, gdy zmagał się z burzącymi się w nim pragnieniami - nie wie, czy ma się potępiać za swe żądze, czuć do siebie odrazę, czy może utwierdził się właśnie w czymś, co go nie tylko definiuje, ale nadaje jego życiu zasadniczy sens. Jego eksperymentalne randki z Marzi, dziewczyną z sąsiedztwa, wskazują na to, że Elio dopiero próbuje ustalić, kim tak naprawdę jest i którą ścieżką chce w życiu podążyć. Przy tym wszystkim jest do bólu prawdziwy, ma w sobie zarówno odwagę, jak i naiwność. Chwilami wyraźnie próbuje zdystansować się od tego, co się z nim dzieje, stąd to jego powtarzane co jakiś czas:

"Odfajkowane."

Ale w jego przypadku namiętność okazuje się potężną siłą, zdolną wywieźć na manowce, z których trudno zawrócić i z którą owładnięty erotyczną obsesją Elio nie ma żadnych szans.

Aciman odkurzył oklepany temat letniego romansu, obierając na cel zamiast zwykłej heteroseksualnej pary dwóch męskich bohaterów, co zapachniało rzecz jasna pewnego rodzaju gorszącą sensacją. Czy jednak rzeczywiście jest się tu czym zgorszyć? Na pewno jest w tej historii sporo erotyzmu, jednak bardzo wyważonego; w paru momentach zdarza się odrobina dosłowności, ale nie aż takiej, by zaszokować. W sumie, chociaż seksualne napięcie jest w tej książce obecne niemal na okrągło, najważniejsza okazuje się mimo wszystko sfera uczuć. Gdyby nie uczucia, główny bohater nie skończyłby w rezultacie z tak sponiewieranym sercem. Tu muszę przyznać, że chociaż bardzo polubiłam Elio, czy też może właśnie dlatego, że go tak polubiłam, właściwie od początku nie przepadałam za Oliverem. Miałam wrażenie, że stopień zaangażowania w ten związek był u nich bardzo nierówny, że Oliver w pewien sposób po prostu się zabawił i że dla Elia ten romans skończyć się mógł dużo gorzej, niż dla jego dorosłego kochanka.

Powieść Andre Acimana ma leniwy, niemal senny klimat, a fabuła pozbawiona wartkiej akcji sprawia wrażenie, jakby właściwie niewiele się w tej książce w ogóle działo. Podejrzewam, że niektórych może ona nawet znudzić; zdarzyły się fragmenty, które jakoś średnio przemówiły także do mnie i które chciałam niemal przekartkować, by posunąć się dalej. Ale ostatecznie pierwsze skrzypce gra tu bardzo wnikliwie opisana historia miłosna, i to zdolna emocjonalnie wytargać i mocno chwycić za serce. Łamie przy tym kilka dość delikatnych schematów, ukazując nie tylko erotyczną fascynację dwóch chłopaków, ale też związek między nastolatkiem a dorosłym i na pewno bardziej doświadczonym mężczyzną, a co jeszcze bardziej wykraczające poza normę - także ciche przyzwolenie na ten romans rodziców nastolatka. I jeśli cokolwiek mnie w tej książce zaskoczyło, to właśnie ten brak reakcji z ich strony, podczas gdy tuż pod nosem ich wakacyjny gość romansuje z ich synem, czy właściwie cicha akceptacja tego stanu rzeczy. Dopiero pod koniec coś niecoś się w tej kwestii wyjaśnia; nawiązuje do tego zapadająca w pamięć rozmowa Elio z ojcem, której szczegółów, nie chcąc nikomu psuć lektury, nie wypada mi tutaj zdradzać.

TAMTE DNI, TAMTE NOCE to książka, której, mam wrażenie, nie odebrałam do końca właściwie, bo myślę, że chyba nie da się odebrać jej w pełni, czytając zaledwie raz. Ale tej pełnej uroku historii ciężko się oprzeć i zapadła mi w serce. Czuję, że jeszcze do niej wrócę. To pięknie napisana opowieść o dojrzewaniu i emocjach. O zauroczeniu, przeradzającym się w pielęgnowane latami uczucie, i to takie, które przytrafia się być może tylko raz w życiu i które, jak widać na smutnym przykładzie Elio, najwidoczniej ma moc to życie czasem nieodwracalnie zwichnąć.


T A M T E   D N I ,  T A M T E   N O C E
(CALL ME BY YOUR NAME)
ANDRE ACIMAN
PRZEKŁAD: TOMASZ BIEDROŃ
WYDAWNICTWO PORADNIA K.
2018

CHŁOPCY, KTÓRYCH KOCHAM

P R Z E D P R E M I E R O W O
PREMIERA 31 STYCZNIA

Każdemu z nas zdarzają się w życiu takie chwile, które chcielibyśmy zatrzymać na zawsze, niczym w kadrze na fotografii. Zwykle ulatują, nim zdążymy się nimi nacieszyć. Są i momenty pełne tęsknoty czy bólu; te paradoksalnie zostają z nami na dłużej, wrastając w pamięć, odzywając się nawet po latach. Tom wierszy współczesnej polskiej poetki Anny Ciarkowskiej pod tytułem CHŁOPCY, KTÓRYCH KOCHAM to zbiór właśnie takich uchwyconych doznań i momentów.

Motywem przewodnim CHŁOPCÓW, KTÓRYCH KOCHAM, co zdradza już tytuł tomiku, jest miłość - jej głębia, porywczość, namiętność, delikatność, intymność, wieczne przeczucie straty, wreszcie jej jakby nieuchronna przemijalność. W miłości każdy moment jest ważny, wart zapamiętania, każdy może być rozstrzygający. Spojrzenie, dotknięcie, pierwszy pocałunek, kroki rozstania, które rozbrzmiewają echem. Anna Ciarkowska iście wirtuozersko wyłuskuje z szarej powszedniości, uważnie przygląda im się z bliska, utrwala w garstkach słów i kolekcjonuje niczym w albumie ulotne chwile swych związków, spostrzeżenia, drobne zdarzenia, szczegóły, nadając każdemu z nich sens, unikalność, wagę i znaczenie. Tworzy dzięki nim i dokumentuje swoistą kronikę wplecionej w jej życie miłości. Zwieńczeniem tomiku są listy. Utrzymane w podobnym intymnym klimacie jak wiersze, zawierają cztery historie, dotyczące różnych faz związku - od jego niełatwego początku po rozstanie.

Poezja Anny Ciarkowskiej to mimo swej skromnej minimalistycznej formy ogromny wachlarz silnych i zróżnicowanych emocji, ujętych w słowa i metafory o różnym zabarwieniu - niektóre z nich są lekkie jak muśnięcie wiatru, inne - chłodne i gładkie, niczym kamyki w potoku, jeszcze inne - niespokojne niczym trzepot skrzydeł, to znów miękkie i ciepłe niczym futerko kotka. Odnosi się wrażenie, że do niektórych z tych wierszy można się przytulić, z innymi zaprzyjaźnić, jeszcze inne zdumiewająco miękko zapadają prosto w serce, przypominając o czymś dziwnie znajomym.

Mówiąc o CHŁOPCACH, KTÓRYCH KOCHAM, nie sposób pominąć kwestii, która w tym przypadku wydaje się równie ważna, jak sam tekst. Czytanie tego tomiku to także wyjątkowa przyjemność estetyczna. Książka ma piękną, starannie dopracowaną szatę graficzną z oszczędną, stonowaną kolorystyką; szatę nawiązującą stylem do najlepszych klasycznych wzorców, od odpowiedniej jakości papieru po subtelną satynową zakładkę. Mało tego - każdemu z wierszy przypisana jest niepowtarzalna ilustracja autorstwa samej poetki, z których większość, podobnie jak wiersze, nawiązuje do marynistycznych klimatów, tworząc wraz z nimi miłą dla oka, utrzymaną w biało-błękitnej tonacji jednolitą całość.

Anna Ciarkowska przekonała mnie, że poezji nie trzeba się bać, że nie musi być trudna, i że chodzi w niej nie o doszukiwanie się sensu i analizowanie, a o współodczuwanie. Tomik CHŁOPCY, KTÓRYCH KOCHAM, mający w sobie lekkość i świeżość, sprawi być może, że nawet ktoś, komu ten gatunek literacki jest z gruntu obcy, odkryje w sobie przychylną sympatię wobec magii słów i  odnajdzie w tych wierszach wrażliwy i czuły kawałek samego siebie.







C H Ł O P C Y,   K T Ó R Y C H   K O C H A M
ANNA CIARKOWSKA
WYDAWNICTWO OTWARTE
2018


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Otwartemu

http://otwarte.eu/



NOTATKI SAMOBÓJCY


NOTATKI SAMOBÓJCY to dość niepozorna książka w formie dziennika. Jego autor i główny bohater, chłopak imieniem Jeff, przez półtora miesiąca, dzień po dniu, daje w nim wyraz swym spostrzeżeniom i odczuciom, przebywając w tym czasie w miejscu jak najbardziej skłaniającym do przemyśleń - mianowicie w psychiatryku.

Kim jest Jeff? To 15-latek, któremu, jak sam przyznaje, właściwie niczego w życiu nie brakuje. A jednak z jakiegoś powodu zapragnął umrzeć. Odratowany cudem po próbie samobójczej, ląduje w szpitalu na zamkniętym oddziale psychiatrycznym. Nie rozumie przyczyny, dla której go tu umieszczono - przecież nie jest świrem! Wiadomość, że spędzi w tym miejscu długie 45 dni i zostanie poddany terapii, budzi w nim gniew i bunt. Nie ma zamiaru współpracować z prowadzącym jego leczenie psychiatrą ani integrować się z niewielką grupką pozostałych nastoletnich pacjentów. Ci ostatni stanowią dość barwny zestaw zwichniętych osobowości. Wytatuowany Bone jest wyjątkowo nierozmowny, Sadie z lubością kolekcjonuje wycinki prasowe na temat własnej próby samobójczej, a Juliet żyje własnymi iluzjami i wpiera wszystkim wokół, że jest dziewczyną Bone'a. Jest też Alice, która chciała spalić partnera swej matki, a w efekcie sama omal nie spłonęła. Wraz z upływem dni, biorąc udział we wspólnych zajęciach, Jeff poznaje ich wszystkich bliżej i chcąc nie chcąc, coraz bardziej się z nimi utożsamia, godząc z poczuciem, że z nim również musi być coś nie tak.

Fabuła powieści Forda nie wykracza poza oddział psychiatryczny, nie ma tu więc żadnej galopującej akcji. Mimo to w tym odciętym od świata miejscu toczy się dość burzliwe życie, a nawet dochodzi do wstrząsających wydarzeń. Każdy z młodych pacjentów oddziału ma za sobą traumatyczne doświadczenia, z którymi sobie nie radzi. Nie poznajemy bliżej wszystkich przyczyn, dla których znaleźli się w tym miejscu, co czyni ich tym bardziej zagadkowymi i tragicznymi. Kto wie, przez co musieli przejść? Dlaczego Sadie chciała utonąć, a Bone boi się samochodów? Jak głęboko sięga psychiczna zadra w Rankinie? Jeff również uparcie unika odpowiedzi na konkretne pytania, więc właściwie niemal do końca nie wiadomo, dlaczego chciał się zabić.

Bohater książki Michaela Thomasa Forda to sympatyczny chłopak, który jednak z początku potrafi nieźle zirytować. Inteligentny, z sarkastycznym poczuciem humoru, trochę złośliwy, świetnie sobie radzi w słownych potyczkach z dorosłymi. Celuje zwłaszcza w ripostach w rozmowach ze swym lekarzem. Jednak w kontaktach z rówieśnikami wyraźnie się gubi i jest bardzo niepewny. Żyje w stresie i lęku, zadręczając się pytaniem, jak zareaguje otoczenie, kiedy pozna jego tajemnicę, oczyma wyobraźni widząc się już pod pręgierzem potępienia i obelżywych opinii. Co więcej - sam gotów jest się potępiać. Mimo oczywistych wskazówek i własnych przeczuć, uparcie wypiera się swych wyraźnych już skłonności, zasłaniając to chwilową niepoczytalnością, to znów możliwością zmiany własnej natury, jakby to była decyzja, którą mógłby po prostu ot, tak wprowadzić w życie i odtąd się jej trzymać. Oczywiście wszelkie próby oszukania lekarza, znajomych, wreszcie samego siebie muszą zakończyć się fiaskiem.

Muszę tu wspomnieć, że Jeff do złudzenia przypomina mi Simona z powieści Becky Albertalli. To jakby jego  młodsze wcielenie, ale zdecydowanie bardziej przerażona, wręcz spanikowana wersja. Obaj mają ten sam problem, obaj traktują go poważnie, ale Simon jest już parę kroków dalej i w przeciwieństwie do Jeffa nie ma zamiaru rzucać się w przepaść, podczas gdy Jeff  dopiero co stanął twarzą w twarz z prawdą i musi spróbować ją zaakceptować. Myślę, że jeśli podobały Wam się perypetie Simona Spiera, Jeff tym bardziej powinien do Was trafić, bo o ile Simon miał problem z otoczeniem, o tyle Jeff ma przede wszystkim problem z samym sobą.

Powieść Michaela Thomasa Forda wpisuje się w dość lekką konwencję książek o bolączkach okresu dojrzewania. Napisana swobodnym stylem, z przystępną pierwszoosobową narracją, która pozwala wczuć się głęboko w sytuację głównego bohatera, doskonale oddaje nastoletnie charaktery, lęki, wahania, smutki i radości. Jest tu również pod dostatkiem błyskotliwego, sarkastycznego humoru i młodzieńczych wygłupów. Zabawne przezwiska, jakimi Jeff w swej nieposkromionej pomysłowości obdarza personel oddziału, komiczne dialogi, rozładowują atmosferę napięcia i lęku, pozwalają wyładować kumulujące się emocje, sprawiają też, że bohaterowie wydają się nam bliżsi i prawdziwsi. Trafia się też parę dość dosadnych epizodów, które mogą się wydawać trochę kontrowersyjne, ale dodających tej historii dodatkowej szczypty realizmu.

Historia Jeffa dotyka bardzo poważnego nastoletniego problemu, jakim jest konflikt z samym sobą i poczucie wyalienowania między rówieśnikami. Słaby kontakt z rodzicami, brak zainteresowania i wsparcia ze strony bliskich - wszystko to potęguje wrażenie osamotnienia i odrzucenia, a w rezultacie może stać się przyczyną rozwiązania sytuacji w najbardziej kategoryczny sposób - odebraniem sobie życia.

NOTATKI SAMOBÓJCY nie są co prawda żadnym poradnikiem, jak temu zaradzić, ale to zaskakująco treściwa i mądra, a jednocześnie odrobinę autoironiczna historia z rozsądnym przesłaniem o trudnej, lecz koniecznej drodze do samoakceptacji, która okazuje się kluczem do normalnych zdrowych relacji z całą resztą świata. Myślę, że ta skromna rozmiarem, ale konkretna książeczka ze względu na swój uniwersalny wydźwięk i delikatną problematykę warta jest wyłowienia pośród innych młodzieżówek, poświęcenia jej większej uwagi i godna polecenia każdemu bez względu na wiek.


N O T A T K I   S A M O B Ó J C Y
(SUICIDE NOTES)
MICHAEL THOMAS FORD
WYDAWNICTWO NASZA KSIĘGARNIA
2014

NICHOLAS DANE



NICHOLAS DANE to współczesna historia oparta i pod wieloma względami wzorowana na słynnej powieści Charlesa Dickensa OLIVER TWIST. Akcja książki Melvina Burgessa rozpoczyna się w połowie lat 80-tych XX wieku, między obiema historiami jest więc mniej więcej 150 lat różnicy. Długie 150 lat postępu i rozwoju. Kiedy więc na wstępie powieści Burgessa rozstrzyga się los Nicka Dane'a decyzją o umieszczeniu go w placówce opiekuńczej, padają uspokajające zapewnienia, że nikt go tam nie skrzywdzi - w końcu od zamierzchłych czasów Olivera Twista wiele się w takich miejscach zmieniło. Nick chciałby w to wierzyć. Chciałby wierzyć i czytelnik. Oczywiście już kilka stron dalej można się przekonać, że nie zmieniło się absolutnie nic, jest wręcz jeszcze gorzej, a Nicholas Dane to zaiste współczesne wcielenie dickensowskiego bohatera.

Historia Nicka, 14-latka z Manchesteru, rozpoczyna się w dniu, w którym po nagłej śmierci wychowującej go samotnie matki zostaje sierotą. Próby przygarnięcia go przez przyjaciółkę mamy kończą się niepowodzeniem; sama jest samotną matką z dwójką dzieci, na dodatek nie stroniącą od męskiego towarzystwa. Nie mając żadnego kontaktu z krewnymi, Nick ląduje w ośrodku wychowawczym Meadow Hill, który od pierwszej chwili robi na nim przygnębiające wrażenie. To pieprzone schronisko dla psów - stwierdza rozgoryczony. Bardzo szybko przekonuje się jednak, że trafił do istnego piekła, pełnego przemocy, skąd nie sposób się wyrwać. Nadzorujący tym przybytkiem dyrektor, niegdyś człowiek z powołaniem, marzy już tylko o świętym spokoju i nie ma pojęcia o większości nadużyć, jakich dopuszcza się personel placówki wobec bezbronnych chłopców, którzy trafili pod ich opiekę. Przoduje w tym sam zastępca dyrektora, pan Creal, bez oporów korzystający ze swej władzy, by zaspokoić pedofilskie skłonności. Zniewolony Nick, bity i torturowany przez kolegów, napastowany przez ludzi, którzy powinni otaczać go troskliwą opieką, marzy tylko o wyrwaniu się na wolność. Droga ku wolności wiedzie jednak przez próby i błędy, za które trzeba zapłacić srogą cenę, a upragniona swoboda bez bezpiecznego schronienia i szans powrotu do normalności okazuje się jedynie gorzkim złudzeniem.

Upiorność sytuacji Nick'a polega na tym, że wraz ze śmiercią matki nic w jego życiu nie jest już jednoznaczne i pewne. Nie potrafi on znaleźć stabilnego miejsca, w którym mógłby czuć się bezpiecznie, ani człowieka, któremu mógłby w pełni zaufać. Każdy, z kim styka go los, nawet osoby z gruntu mu przychylne, ulegają wahaniom i zwątpieniu; nie do końca są przekonani o dobrym charakterze chłopca, ani pewni swej gotowości, by mu pomóc. Piętrzące się trudności, życie w ciągłym poczuciu zagrożenia sprawiają, że jedynym miejscem, które pozwala Nickowi przeżyć okazuje się bezwzględny, zdemoralizowany świat przestępczy.

Melvin Burgess ukazał w swej powieści obraz wyjątkowo brutalnej rzeczywistości, w której pozbawione rodziny dziecko, zdane na łaskę instytucji państwowych staje się, i to niejednokrotnie  na długie lata, ich bezwolną ofiarą. Podobnie jak Dickens 150 lat wcześniej, Burgess również obnaża wadliwość mechanizmów państwowej opieki społecznej i jej zatrważające efekty, prowadzące do takich podłych miejsc jak Meadow Hill, przypominających raczej ciężkie więzienie, a nie schronienie dla dzieci, wystarczająco już skrzywdzonych przez los. NICHOLAS DANE to historia jednego z takich dzieci - chłopca, który musiał stoczyć ciężką samotną walkę, by nie tylko nie dać się zmiażdżyć bezdusznej państwowej biurokratycznej machinie, uwolnić z okowów wątpliwej opieki, ale również przetrwać i wbrew wszystkiemu zachować w sobie niezłomnego ducha i moralną czystość.

NICHOLAS DANE to powieść, obok której ciężko przejść obojętnie. Powieść chyba jednak nie dla wszystkich, bo nie każdy odnajdzie się w jej specyficznym, surowym klimacie. Brak w tej książce pierwszoosobowej narracji, co dla niektórych może stanowić przeszkodę w silniejszym utożsamieniu się z bohaterami; choć moim zdaniem prosty, bezpośredni styl Burgessa do spółki z brutalnym realizmem fabuły wzbudza wystarczająco dużo poruszenia i wzburzenia. Co więcej - mimo że Burgess taktownie, z wyczuciem i opanowaniem unika wszelkiej przesady, opisując wydarzenia z punktu widzenia subiektywnego, ale postronnego obserwatora, przy takim nagromadzeniu okrucieństwa i bezprawia daje to dokładnie odwrotny skutek - przeżycia bohaterów wydają się jeszcze bardziej wstrząsające.

W podobny sposób nakreślone zostały również portrety bohaterów. To wyraziste postacie, wykreowane w surowej i oszczędnej formie, odpowiadającej charakterowi książki, często niejednoznaczne i budzące wiele różnorakich emocji. Stąd też główny bohater, sympatyczny i dobry z natury Nicholas ma cechy porywczego łobuziaka, zawsze gotowego do bójki, a budzący trwogę Jonesy za swą maską okrutnika skrywa skrzywdzonego niegdyś chłopca. Nie brak tu oczywiście licznych nawiązań do wspomnianego wyżej literackiego pierwowzoru, czyli dzieła Dickensa. Jeśli Nick to dickensowski Oliver, to Sunshine jest odpowiednikiem Fagina, Davey O'Brien to niewątpliwie Dodger, a Jonesy to wcielenie Billa Sykesa.
Warto tu nadmienić, że najtragiczniejsza postać pośród burgessowskich bohaterów to wcale nie Nicholas Dane, a Oliver Brown. To Oliver, chłopiec z fryzurą przypominającą dmuchawiec, pozostał mi w pamięci długo po za skończeniu i zamknięciu tej książki.

NICHOLAS DANE to dramatyczna opowieść o skradzionym dzieciństwie i niewinności; książka, której na pewno nie poleciłabym nikomu dla rozrywki, ale zdecydowanie warta polecenia, jeśli ktoś gotów jest poświęcić jej trochę serca. Realistyczna do bólu, nadal aktualna, wzbudza dużo gorzkich refleksji i skłania do zastanowienia nad kondycją współczesnego społeczeństwa, w którym, nie oszukujmy się, wciąż jest miejsce dla takich zwyrodnialców jak Tony Creal, a jakże często brakuje go dla nie mogących upomnieć się o sprawiedliwość Nicków Dane'ów.


N I C H O L A S   D A N E
MELVIN BURGESS
WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ
2012

W ŚNIEŻNĄ NOC




Czytanie podczas świąt Bożego Narodzenia książek, których akcja toczy się na Gwiazdkę, ma w sobie coś szczególnego. Wyobraźcie sobie, że za oknem bieli się od wirującego puchu (niestety u nas od lat pada o tej porze raczej deszcz niż śnieg), ogień w kominku przyjemnie trzaska (choćby w smart tv), światełka na choince migają radośnie (tych akurat z roku na rok przybywa), dłoń grzeje kubek z gorącym kakao, a Wy siedzicie sobie z jakąś świąteczną lekturą, która otula Was swą magiczną mgiełką i podkręca świąteczny nastrój. Toż to jak dodatkowy prezent pod choinkę!
Pozycji o świątecznej tematyce jest wbrew pozorom całkiem sporo i zwykle w okolicach Wigilii szukam czegoś w tym klimacie. W tym roku sięgnęłam po liczącą sobie już kilka lat książkę W ŚNIEŻNĄ NOC, w której czekały na mnie ni mniej, ni więcej, a trzy świąteczne opowiadania. Spośród ich autorów znam, i to na razie w nieznacznym stopniu, jedynie Johna Greena. Nazwiska dwóch jego koleżanek po piórze, mimo że to gwiazdy amerykańskiej literatury dla młodzieży, niewiele mi mówiły. Nie przeszkodziło mi to jednak z zapałem zabrać się za czytanie, po jednym opowiadaniu na każdy świąteczny dzień, i przenieść się wyobraźnią do miejsca, w którym nie mogło zabraknąć, a jakże, mnóstwa śniegu i równie dużej ilości przygód.


Podróż wigilijna

 Rodzice nastolatki o nietypowym imieniu Jubilatka wylądowali w areszcie, jej chłopak Noah jest zajęty, i takim to sposobem dziewczynę czekają samotne święta. By tego uniknąć, decyzją uwięzionych rodziców wyrusza w podróż do dziadków. Jednak pociąg, którym jedzie, utyka po drodze w zasypanym białym puchem miasteczku Gracetown, a ona ma wybór: albo niemal zamarznąć w oczekiwaniu na odśnieżenie torów, albo udać się do kuszącego światłami pobliskiego Waffle House. Brak kontaktu z Noah i znajomość z chłopakiem z pokaźnym zapasem foliowych torebek skłoni Jubilatkę do porządnych przemyśleń i radykalnych zmian w życiu.


Bożonarodzeniowy Cud Pomponowy

To wciąż to samo zasypane śniegiem Gracetown. Tym razem głos ma bohater Johna Greena, nastolatek imieniem Tobin, który wraz z dwójką przyjaciół: PJ-em i przyjaciółką, z męska zwaną Diukiem, usiłuje jak najszybciej, i to na wyścigi z innymi, dotrzeć do Waffle House. Tak, tego samego Waffle House, w którym wylądowała wcześniej Jubilatka, a w którym dochodzi do... Cudu Pomponowego w postaci pomponów i ich właścicielek, czyli grupy cheerleaderek. Oczywiście w śnieżną noc Tobina i jego przyjaciół czeka w drodze do celu mnóstwo kłopotów, a wyprawa do Waffle House zamienia się w wyścig na śmierć i życie z kilkoma groźnymi przeciwnikami. Ale nic to; najważniejszą sprawą okaże się wcale nie zwycięstwo w tej gonitwie, a wygraną - wcale nie grupa cheerleaderek.


Święta patronka świnek

Pamiętny Jeb z pierwszego opowiadania, właściciel nieszczęsnego iPhone'a, rozłupanego na dwie części podczas gwałtownego hamowania pociągu, nie mógł skontaktować się z byłą dziewczyną, na której wciąż mu zależało. W opowiadaniu autorstwa Lauren Myracle mamy właśnie okazję ją poznać. Addie, bo tak ma właśnie na imię, popełniła błąd i w swej bezdennej uczciwości postanowiła osobiście się za niego ukarać - zrywając z ukochanym chłopakiem. Zapytacie, co z tym wspólnego mają świnki? Jedna, malutka, mieszcząca się w filiżance - całkiem sporo. To poniekąd za sprawą tego niepozornego zwierzątka Addie zrozumie w końcu, że jej specjalność to gruba nadinterpretacja oraz nieświadome przekonanie, że świat kręci się wokół niej, postanowi coś z tym zrobić, zmienić się i zawalczyć o coś, co tak bezmyślnie zniszczyła.

*

Jedna śnieżyca, jedno miasteczko, święta i kilkoro pozbawionych rodzicielskiego nadzoru nastoletnich bohaterów, oczywiście pakujących się w totalne tarapaty. Czegóż tu nie ma! Sprint przez wielopasmówkę, parkowanie w dwumetrowej zaspie, lądowanie w przerębli, to tylko część tego, przez co będą musieli przejść w te święta. Opowiadania powstawały jedno po drugim, łączą się więc zgrabnie ze sobą i dopełniają. Wszystkie trzy historie wpisują się w zabarwione ironią, lekkie stylem, typowo greenowskie klimaty. Są trochę chaotyczne, trochę pokręcone, pełne iście świątecznych zwrotów akcji, z rodzaju tych, gdy, biorąc pod uwagę magię świąt, wszystko może się zdarzyć, a perypetie trójki głównych bohaterów przypominają, że istotą świąt nie są prezenty i uroczyste kolacje, tylko bliskość, przyjaźń i oczywiście miłość.

W ŚNIEŻNĄ NOC to zdecydowanie trafiona świąteczna lektura. Aż szkoda, że siłą rzeczy są to tylko trzy niewielkie opowiadania, które przy dobrym wietrze można przeczytać nawet w jeden dzień, a z przyjemnością przeczytałoby się ich znacznie szersze wersje, zwłaszcza historii Jubilatki i Stuarta.  
W śnieżną noc była też moim pierwszym zetknięciem z dwiema autorkami, na które w przyszłości na pewno zwrócę uwagę, jeśli trafię na ich nazwiska, bo sądząc po ich opowiadaniach, ani na jotę nie ustępują swemu sławnemu koledze.

Ponieważ ta recenzja jest nieco spóźniona, wypada polecić W ŚNIEŻNĄ NOC na przyszłe Boże Narodzenie. Choć w sumie, czy cokolwiek stoi na przeszkodzie, by przeczytać tę książkę o dowolnej porze roku? Ostatecznie przecież, jak powiedziała pewna Mayzie, święta to stan umysłu, nigdy się nie kończą, jeśli nie chcesz.


 W   Ś N I E Ż N Ą   N O C
(LET IT SNOW. THREE HOLLIDAY ROMANCES)
MAUREEN JOHNSON
JOHN GREEN
LAUREN MYRACLE
WYDAWNICTWO BUKOWY LAS
2014