TAMTE DNI, TAMTE NOCE


TAMTE DNI, TAMTE NOCE to powieść, która ma już swoje lata i sukces na koncie - kiedy ukazała się na Zachodzie 11 lat temu, zdobyła literacką nagrodę Lambda, jako najlepsza książka roku o tematyce gejowskiej. Wydanie jej po tylu latach w Polsce zbiega się w czasie z premierą kinową jej ekranizacji w reżyserii Luki Guadagnino z Armie Hammerem i Timothee Chalametem w rolach głównych. Pewnie większość tych, którzy mieli już z książką do czynienia, z chęcią pójdzie na film. Znajdą się też widzowie, którzy zachęceni filmem, sięgną po książkę. Filmu nie widziałam, ale z wrażeniami z lektury jak zwykle chętnie się podzielę.

Narratorem powieści, w której cofamy się w czasie do połowy lat 80-tych ubiegłego wieku, jest Elio, syn wykładowcy uniwersyteckiego.  Elio wspomina pierwsze wielkie zauroczenie, jakie zawładnęło nim, kiedy miał zaledwie 17 lat. W każde wakacje, które jego rodzina spędza na północy Włoch, dołącza do nich jeden z młodych akademickich podopiecznych ojca. W tym roku jest nim 24-letni Amerykanin, Oliver. Jak każdy wcześniejszy wakacyjny rezydent, zajmuje on pokój Elio, sąsiadujący zresztą z tym, do którego tymczasowo przenosi się chłopak. Obecność Olivera już od pierwszej chwili wyzwala w nastolatku zainteresowanie i uczucia, które odtąd będzie próbował potwierdzić albo im zaprzeczyć. Jednym słowem, będzie rozważał, czy jest homoseksualistą, czy też jednak nie.

Elio, jak przystało na syna akademika, nie jest typowym nastolatkiem. Inteligentny, wychowany bez telewizji, otoczony na co dzień kulturą i sztuką wysokich lotów, zamiast włóczyć się z przyjaciółmi i bawić w ich towarzystwie, woli spędzać wolny czas na pisaniu transkrypcji klasycznych utworów czy wsłuchiwać się w intelektualne dyskusje rodziców i ich gości. Dom rodzinny, zawsze pełen ludzi, przyzwyczaił go też do swobodnego stylu życia. Nikt tu nikomu nie mówi, co ma w danej chwili zrobić, nikt też nie wnika w cudzą prywatność. Na tym tle, pozbawionym twardych zasad i ceremonii rozgrywa się powolne, dyskretne zbliżanie się Elio do Olivera i doszukiwanie się wzajemności. Lato w pełni, panujący upał nasila wrażenie rosnącego między nimi napięcia i pożądania. Ma się odczucie, że w powietrzu jest aż parno od namiętności i że to tylko kwestia czasu, kiedy ten stan osiągnie pewien pułap i w końcu eksploduje, wpychając bohaterów w swoje ramiona.

Elio to postać, która dzięki swej szczerości i nieporadnej naturalności budzi nieodpartą sympatię, zrozumienie, a potem współczucie. Chociaż jako narrator jest już dojrzałym mężczyzną, potrafi w detalach przywołać swoje młodzieńcze zauroczenie sprzed lat, niepewność, niestałość, gwałtowne zmiany nastroju. Ten 17-letni Elio to słodki wrażliwy chłopak, mający ewidentny problem z ogarniającymi go uczuciami; w jednej chwili nieomal skacze z radości, równie dobrze za moment mogąc pod wpływem impulsu wybuchnąć płaczem. Było mi go żal do łez, gdy zmagał się z burzącymi się w nim pragnieniami - nie wie, czy ma się potępiać za swe żądze, czuć do siebie odrazę, czy może utwierdził się właśnie w czymś, co go nie tylko definiuje, ale nadaje jego życiu zasadniczy sens. Jego eksperymentalne randki z Marzi, dziewczyną z sąsiedztwa, wskazują na to, że Elio dopiero próbuje ustalić, kim tak naprawdę jest i którą ścieżką chce w życiu podążyć. Przy tym wszystkim jest do bólu prawdziwy, ma w sobie zarówno odwagę, jak i naiwność. Chwilami wyraźnie próbuje zdystansować się od tego, co się z nim dzieje, stąd to jego powtarzane co jakiś czas:

"Odfajkowane."

Ale w jego przypadku namiętność okazuje się potężną siłą, zdolną wywieźć na manowce, z których trudno zawrócić i z którą owładnięty erotyczną obsesją Elio nie ma żadnych szans.

Aciman odkurzył oklepany temat letniego romansu, obierając na cel zamiast zwykłej heteroseksualnej pary dwóch męskich bohaterów, co zapachniało rzecz jasna pewnego rodzaju gorszącą sensacją. Czy jednak rzeczywiście jest się tu czym zgorszyć? Na pewno jest w tej historii sporo erotyzmu, jednak bardzo wyważonego; w paru momentach zdarza się odrobina dosłowności, ale nie aż takiej, by zaszokować. W sumie, chociaż seksualne napięcie jest w tej książce obecne niemal na okrągło, najważniejsza okazuje się mimo wszystko sfera uczuć. Gdyby nie uczucia, główny bohater nie skończyłby w rezultacie z tak sponiewieranym sercem. Tu muszę przyznać, że chociaż bardzo polubiłam Elio, czy też może właśnie dlatego, że go tak polubiłam, właściwie od początku nie przepadałam za Oliverem. Miałam wrażenie, że stopień zaangażowania w ten związek był u nich bardzo nierówny, że Oliver w pewien sposób po prostu się zabawił i że dla Elia ten romans skończyć się mógł dużo gorzej, niż dla jego dorosłego kochanka.

Powieść Andre Acimana ma leniwy, niemal senny klimat, a fabuła pozbawiona wartkiej akcji sprawia wrażenie, jakby właściwie niewiele się w tej książce w ogóle działo. Podejrzewam, że niektórych może ona nawet znudzić; zdarzyły się fragmenty, które jakoś średnio przemówiły także do mnie i które chciałam niemal przekartkować, by posunąć się dalej. Ale ostatecznie pierwsze skrzypce gra tu bardzo wnikliwie opisana historia miłosna, i to zdolna emocjonalnie wytargać i mocno chwycić za serce. Łamie przy tym kilka dość delikatnych schematów, ukazując nie tylko erotyczną fascynację dwóch chłopaków, ale też związek między nastolatkiem a dorosłym i na pewno bardziej doświadczonym mężczyzną, a co jeszcze bardziej wykraczające poza normę - także ciche przyzwolenie na ten romans rodziców nastolatka. I jeśli cokolwiek mnie w tej książce zaskoczyło, to właśnie ten brak reakcji z ich strony, podczas gdy tuż pod nosem ich wakacyjny gość romansuje z ich synem, czy właściwie cicha akceptacja tego stanu rzeczy. Dopiero pod koniec coś niecoś się w tej kwestii wyjaśnia; nawiązuje do tego zapadająca w pamięć rozmowa Elio z ojcem, której szczegółów, nie chcąc nikomu psuć lektury, nie wypada mi tutaj zdradzać.

TAMTE DNI, TAMTE NOCE to książka, której, mam wrażenie, nie odebrałam do końca właściwie, bo myślę, że chyba nie da się odebrać jej w pełni, czytając zaledwie raz. Ale tej pełnej uroku historii ciężko się oprzeć i zapadła mi w serce. Czuję, że jeszcze do niej wrócę. To pięknie napisana opowieść o dojrzewaniu i emocjach. O zauroczeniu, przeradzającym się w pielęgnowane latami uczucie, i to takie, które przytrafia się być może tylko raz w życiu i które, jak widać na smutnym przykładzie Elio, najwidoczniej ma moc to życie czasem nieodwracalnie zwichnąć.


T A M T E   D N I ,  T A M T E   N O C E
(CALL ME BY YOUR NAME)
ANDRE ACIMAN
PRZEKŁAD: TOMASZ BIEDROŃ
WYDAWNICTWO PORADNIA K.
2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz