SPÓŹNIONE WYZNANIA


Z Johnem Boyne miałam, jak dotąd, dwie bardzo różne przygody. Raz sprawił, że wstrząsnął mną i płakałam jak dziecko (przy CHŁOPCU W PASIASTEJ PIŻAMIE); drugi raz zirytował mnie jak nie wiem i rozczarował ignorancją i sporą dozą fuszerki (przy W CIENIU PAŁACU ZIMOWEGO).

SPÓŹNIONE WYZNANIA, jako że zawierały w sobie to, co mnie szczególnie przyciąga do lektury (Anglia, okoliczności I wojny, wątek, jak by nie patrzeć, lgbt) niemalże już śniły mi się po nocach. Długo były nieuchwytne, a fakt, że nakład się dawno wyprzedał, sprawił, że ceny egzemplarzy pojawiających się tu i tam, windowały w górę. W końcu jednak zdołałam dorwać tę książkę, i była to wręcz euforia. Nie muszę chyba dodawać, że z miejsca ją przeczytałam. I w końcu mogę stwierdzić, że Boyne nie tylko zrehabilitował się w moich oczach po pożal się Boże W CIENIU PAŁACU..., ale także wspiął na swoiste wyżyny. Można pisać prosto, poruszająco i pięknie. I ten autor znów mi udowodnił, że to potrafi, więc z przyjemnością oddaję mu kredyt mojego zaufania.

TATUAŻYSTA Z AUSCHWITZ


Patrząc na to, jakie ta książka zbiera skrajnie różne recenzje, coś czuję, że moja opinia o TATUAŻYŚCIE Z AUSCHWITZ będzie chyba z tych mniej popularnych. Okazało się bowiem, że to całkiem przystępnie napisana powieść na faktach, choć styl ma ten minus, że czuć, iż wcześniej (według słów samej autorki) był to po prostu scenariusz do filmu. Z drugiej strony - właśnie dość surowy, prosty charakter narracji sprawia, że czyta się to, zachowując pewien dystans, mając miejsce na własne przemyślenia.

 Rzecz jest o Lalem, młodym słowackim Żydzie, który w Auschwitz poznał miłość swojego życia - także więźniarkę, Gitę. Lale szybko zyskał w obozie zajęcie, które pozwoliło mu egzystować we względnych warunkach tj. własne łóżko, dodatkowa porcja zupy. To nie pierwszy tego typu zaradny bohater, który potrafił się w obozowej rzeczywistości jakoś "urządzić". Z powieści wynika, że Lale mógł także z pewną swobodą poruszać się po obozie, co umożliwiało mu m. in. szmugiel czy spotykanie się z ukochaną.

MIŁOŚĆ W AUSCHWITZ


Nie znam jeszcze "Tatuażysty z Auschwitz", ale pamiętam, że w fali krytyki w opiniach, jaka tę książkę zalała, powtarzał się zarzut, że autorka nazmyślała i złagodziła obraz obozu oraz okoliczności życia za drutami. Oburzenie wywoływało m. in. że bohaterowie jej książki mogli się z pewną swobodą przemieszczać po obozie, czy też mieć jakieś romantyczne uczucia.
Miłość, gdy tuż obok konało w cierpieniach i płonęło tysiące ludzi - niektórym może się to wydawać obrazoburcze, zakłócać wizję obozu zagłady. Ale czy postrzegając Auschwitz w ten czarno-biały sposób, poniekąd nie odbiera się w ten sposób tym, którzy tam byli, prawa do normalnych ludzkich reakcji? Przecież nie zostali odczłowieczeni z chwilą, gdy zamykały się za nimi bramy tego strasznego miejsca. Niektórzy żyli w tym obozie latami; walczyli o byt, o lepszą pracę, zawierali przyjaźnie. Mieli nadzieje, pragnienia. I zdarzało się również, że się zakochiwali.

Taką właśnie love story w ponurym cieniu krematoriów jest historia Edka Galińskiego i Mali Zimetbaum, Polaka i Żydówki. Historia, którą poznałam wiele lat temu w obozowych wspomnieniach Wiesława Kielara, a która, mimo tylu publikacji o Auschwitz, wciąż jest tak mało znana. Pomyśleć chociażby, że autorka tej książki, uznana włoska dziennikarka, nie wiedziała o tej parze nic aż do 2015 roku (!), kiedy to, zaintrygowana losami tzw. Romea i Julii z Auschwitz, zaczęła przekopywać archiwa.
Dotarła do wyjątkowych źródeł. Efektem jej pracy jest ta poruszająca książka, która, mimo niewielkiej objętości, zawiera dużą ilość nowych informacji, zwłaszcza o Mali.

Francesca Paci przeplotła historie Edka i Mali, zanim się jeszcze faktycznie spotkali. Odtworzyła ich drogę do siebie oraz ich dramatyczne późniejsze losy. I choć znam ich od dawna, to właśnie dopiero z tej książki dowiedziałam się o nich nowych szczegółów, co porabiali przed wojną, skąd pochodzili i co ich ukształtowało. Z tej opowieści wyłania się portret dwójki niezwykłych, młodych, empatycznych ludzi, którzy zakochali się w sobie w piekle i zdołali przechytrzyć zło.

Rozwijająca się miłosna relacja tych dwojga powraca, niczym jasny promyk słońca, we wspomnieniach wielu więźniów. Byli powszechnie lubiani. Kibicowano im, pewnie też czasem zazdroszczono. Edek planował ucieczkę z przyjacielem, ale po uzgodnieniu sprawy ostatecznie uciekł z ukochaną. To był wspaniały triumf ducha. Choć, niestety, krótkotrwały.

Historia tych dwojga porusza do głębi, ilekroć o nich czytam, i zawsze będzie dla mnie wyjątkowa. Od nich zaczęło się dla mnie czytanie literatury obozowej, zwiedzanie muzeum w Oświęcimiu. Ta upamiętniająca ich książka była dla mnie ogromną niespodzianką i powodem do radości. Nareszcie ktoś o nich napisał! Mam nadzieję, że w końcu rzuci ona światło na naznaczone tragicznym romantyzmem, ciche bohaterstwo tej pary. Paci sugeruje, że przyczyna milczenia o nich być może tkwi w nich samych - Aryjczyku i Żydówce, zakochanych w sobie ponad rasowymi podziałami, które widocznie wciąż mają znaczenie. Smutne, ale coś w tym jest.

 

 MIŁOŚĆ W AUSCHWITZ. (UN AMORE AD AUSCHWITZ. EDEK E MALA: UNA STORIA VERA). Francesca Paci. Przekład: Katarzyna Skórska. Wydawnictwo Prószyński i S-ka. 2020. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

ZAMIANA


Beth O'Leary po raz kolejny udowodniła, że utarte schematy jej niestraszne - potrafi wykrzesać z nich coś zupełnie świeżego. W swojej drugiej książce stworzyła ujmującą, ciepłą, familijną historię, która ma wszelkie szanse skraść serca wielbicieli małomiasteczkowych klimatów (zaliczam się do nich również ja). Tym razem, w przeciwieństwie do debiutanckich WSPÓŁLOKATORÓW, wątek romantyczny został zepchnięty na boczny tor (no i super, w końcu ileż można), ustępując miejsca relacjom rodzinnym i... sąsiedzkim ;)

WITAMY W BALLYFRANN


Są takie książki, które najlepiej czytałoby się jesiennym wieczorem, pod kocem, i gdy do wtóru w okno wściekle siecze deszcz. Debiutowi Deirdre Sullivan przydałaby się właśnie taka oprawa, dlatego trochę ubolewam, że przyszło mi ją czytać w środku upalnego lata, bo jesień niechybnie jeszcze podkręciłaby klimat tej lektury.

Ballyfrann to irlandzka wioska gdzieś w górach, lasach. Miejsce, gdzie czają się sekrety, o których może lepiej głośno nie mówić. Wiadomo jednak, że ktoś/coś mordowało tu dziewczyny.