WITAMY W BALLYFRANN


Są takie książki, które najlepiej czytałoby się jesiennym wieczorem, pod kocem, i gdy do wtóru w okno wściekle siecze deszcz. Debiutowi Deirdre Sullivan przydałaby się właśnie taka oprawa, dlatego trochę ubolewam, że przyszło mi ją czytać w środku upalnego lata, bo jesień niechybnie jeszcze podkręciłaby klimat tej lektury.

Ballyfrann to irlandzka wioska gdzieś w górach, lasach. Miejsce, gdzie czają się sekrety, o których może lepiej głośno nie mówić. Wiadomo jednak, że ktoś/coś mordowało tu dziewczyny.

 Tymczasem do wioski wprowadzają się nastoletnie bliźniaczki: skromna i lekko wycofana Maddy oraz Caitlin (kolekcjonerka wizerunków Matki Boskiej). Ojczym dziewczyn ma tu nie tyle dom, co ukryte pośród wzgórz zamczysko, w którym ciekawskie siostry zaczynają myszkować, natykając się na osobliwe niespodzianki (ludzka czaszka w kufrze to dopiero wstęp).
Wkrótce Caitlin poznaje dziwnego chłopaka, z którym zaczyna ją łączyć niepokojąca więź. Tymczasem Maddy odkrywa w sobie dziwne moce.


Cóż, lubię takie opowieści dziwnej treści. Zawitałam do Ballyfrann, skuszona motywem magicznych sił natury i otoczką niesamowitości. To intrygująca młodzieżówka z domieszką klasycznego horroru w stylu starego dobrego Edgara Allana (jest nawet kruk!); troszkę też w duchu filmów Tima Burtona, a znalazłoby się pewnie coś niecoś, co łączy ją również ze Stranger Things.

Historia jest tajemnicza i mroczna, budzi niepokój, a dzięki szczypcie makabry także dreszczyk grozy. Mamy tu klasyczną walkę dobra złem (przy czym to dobro bywa trochę problematyczne;)) i wątek przeznaczenia. Pojawiają się motywy zabobonów, dawnych wierzeń i rytuałów, a samo Ballyfrann to doprawdy dziwne miejsce - intrygujące i odpychające zarazem. Dziwna jest również gromadka oryginalnych bohaterów powieści, z których każdy (łącznie z bliźniaczkami) ma w sobie przynajmniej ździebko dwuznaczności. Czy prostolinijny ojczym dziewczyn, który trzyma w pokoju amulet z ludzkiej głowy, też ma jakieś tajemnice? Kim jest enigmatyczna ciotka Mamó - homeopatką, zielarką, czy może po prostu czarownicą?

Fabuła tej książki ma to do siebie, że dość długo snuje się jakby w luźno określonym kierunku, bez konkretniejszej akcji (dopiero pod koniec nadrabia to z nawiązką). Nieszczególnie mi to przeszkadzało. Uwiódł mnie nastrój, a posępna aura działała na wyobraźnię.
I tylko ta jesień by się jeszcze przydała!



WITAMY W BALLYFRANN. (PERFECTLY PREVENTABLE DEATHS). DEIRDRE SULLIVAN.
Przekład: Andrzej Goździkowski. Wydawnictwo Iuvi. 2020. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Iuvi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz