ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA


Rok temu na portalach książkowych i w księgarniach zrobiło się pomarańczowo za sprawą nowej, mocno wtedy wyczekiwanej powieści kultowego pisarza literatury młodzieżowej. Chodzi oczywiście o Johna Greena i jego ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA. Wtedy jeszcze zaczynałam moją przygodę z tym autorem, znając go tyle, co nic, więc książka dopiero z czasem wzbudziła moje żywe zainteresowanie. Trochę to potrwało (ledwie roczek!) i tradycyjnie spóźniona, całkiem niedawno miałam okazję w końcu sprawdzić, czy po kilku latach milczenia autor stanął na wysokości zadania i zadowolił swych fanów.

ŻÓŁWIE... to historia niejakiej Azy Holmes. To zwykła amerykańska nastolatka, przed którą ostatni rok nauki w szkole średniej i wybór studiów, który pewnie ukierunkuje jej całą późniejszą karierę zawodową. Dziewczyna dobrze się uczy i ma ambitne plany, na które jednak niekoniecznie stać jej samotnie wychowującą ją matkę nauczycielkę. Niestety jest też coś, z czym Aza zmuszona jest od kilku lat się borykać, i co poważnie utrudnia jej życie i zakłóca relacje z otoczeniem. Mowa tu o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych, przez które Aza żyje w ciągłym lęku, że się ubrudzi, czymś zarazi i... No tak, umrze. Ma już nawet konkretne podejrzenie, na co. Będzie to niechybnie rzekomobłoniaste zapalenie jelit. Aza w wyjątkowo przesadny sposób dba więc o czystość i stale wypatruje u siebie objawów zakażenia. Ma jedną przyjaciółkę, Daisy, która, znając ją od lat, akceptuje jej dziwactwa, lecz w stosunku do reszty świata nasza bohaterka trzyma duży dystans, bardziej lub mniej świadomie alienując się od rówieśników.

"Śmiałam się razem z nimi, ale miałam wrażenie, że obserwuję to wszystko z bardzo daleka, jakbym oglądała film o swoim życiu zamiast je przeżywać."

Sytuacja ma szanse ulec pewnej zmianie, gdy Aza angażuje się wraz z Daisy w prywatne śledztwo, szukając zaginionego miliardera. Za informacje o miejscu jego pobytu wyznaczono niebagatelną sumę, która obu dziewczynom bardzo by się przydała. Przed laty Aza znała się z synem bogacza, Davisem, ich przyjaźń jednak się nie rozwinęła. Pewnie się zastanawiacie, czy odświeżenie znajomości z nerdowatym nastoletnim miliarderem poskutkuje romansem. Tylko jak tu się lekkomyślnie dać porwać uczuciom i zakochać, skoro przez całowanie można się łatwo zarazić np. campylobacterem?

"<<Zakochać się>> to dziwne określenie podobne do <<zakopać się >> - jakby się grzęzło w ruchomych piaskach i nie mogło temu zaradzić. Nie grzęźniesz tak w przyjaźni, gniewie czy nadziei. Tylko w miłości."

Książki Johna Greena mają swój specyficzny klimat, i po przeczytaniu kilku z nich wiem już, że albo się je uwielbia, albo kompletnie ich nie czuje i po prostu nie lubi. I chociaż zabrzmi to może zabawnie, biorąc pod uwagę, że to autor młodzieżówek, osobiście musiałam do Greena jakby dojrzeć. Początki naszej znajomości nie były złe, ale bez szału. Jednak po kilku jego powieściach zaczęłam doceniać wspaniałe, iskrzące inteligencją dialogi, oryginalnych bohaterów (w większości nerdów), świeżość pomysłów na fabułę, a także jej kompletną nieprzewidywalność. Kiedy czytam Greena, nigdy nie wiem, co się wydarzy na następnej stronie. Wszystko to sprawia, że jego książki, nawet jeśli brak w nich rozmachu i galopującej akcji, a ich fabuła trąci banałem, potrafią przykuć moją uwagę i podtrzymać zainteresowanie do ostatniej strony.

Wszystkie wyżej wymienione smaczki (które dla innych równie dobrze mogą być wadami) czekały na mnie właśnie w ŻÓŁWIACH AŻ DO KOŃCA, gdzie właściwie formalnie niewiele się dzieje, a mimo to czyta się tę powieść z ogromną przyjemnością. Prawie ją sobie dawkowałam, nie chcąc zbyt szybko z nią rozstawać. Okazała się też istną kopalnią cytatów, chyba nigdy dotąd w żadnej książce nie zaznaczyłam ich aż tyle.

ŻÓŁWIE nie odbiegają tematyką od poprzednich książek Greena, dotycząc spraw, o których Zielony potrafi pisać na swój wyjątkowy sposób: o nastoletniej przyjaźni na dobre i na złe, zdolnej wiele wybaczyć i wesprzeć w potrzebie; o młodzieńczym zauroczeniu (a może miłości?), o samotności, powolnym rozstawaniu się z dzieciństwem i poczuciem bezpieczeństwa, jakie ze sobą niesie (lub powinno nieść). Autor zahaczył też o delikatny wątek żałoby, tęsknoty za kimś, kogo się utraciło. 
Ta książka to chyba jednak przede wszystkim ciekawe spojrzenie z bliska na codzienną nierówną walkę o samego siebie z chorobą, która coraz silniej ingeruje w życie, wysysając z niego wszelką radość. To szczegółowe studium psychicznego zaburzenia, znanego Greenowi z autopsji, do czego przyznaje się w posłowiu, nadając jej głębsze, osobiste znaczenie. 

ŻÓŁWIE... to dowód, że Green to nadal niekwestionowany mistrz Young Adult, nadający młodzieżówkom niezwykłej wagi i kolorytu; że to wciąż jego klimaty, które ukształtowały cały nurt i otworzyły drogę wielu innym autorom, którzy dziś się na nim wzorują. Cieszę się, że miałam okazję poznać i pokochać książki tego pisarza. Czekam na kolejne i  mam ogromną nadzieję, że mnie jeszcze nie raz zaskoczy.

"...patrzyliśmy razem na to samo niebo, co może jest rzeczą bardziej intymną niż patrzenie sobie w oczy."


Ż Ó Ł W I E   A Ż   D O   K O Ń C A
(TURTLES ALL THE WAY DOWN)
JOHN GREEN
PRZEKŁAD: IWONA MICHAŁOWSKA-GABRYCH
SERIA: MYŚLNIK
WYDAWNICTWO BUKOWY LAS
2017

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz