INSTYTUT

Liznęłam już  w życiu troszkę kingowskich klimatów. Nie wszystko przypadło mi do gustu: jedne z jego książek wciągnęły mnie bez reszty, inne tak mnie zniechęciły, że (przyznaję się bez bicia) nawet nie przebrnęłam przez nie do końca. Nie śmiałabym jednak podważać pisarskiego kunsztu Kinga i kiedy rozeszła się wieść o jego nowym dziele, byłam szczerze ciekawa, co też tym razem wykluło się w głowie Mistrza Grozy. W INSTYTUCIE King nie straszy wymyślonymi potworami, jak choćby w TO;  ukazuje za to całkiem trafnie, że przerażające rzeczy mogą równie dobrze jak w kanałach, dziać się w sterylnych laboratoriach. Dodajmy do tego motyw czerwonego guzika i wielkiego bum - kwestii, która wcale nie straciła na ważności od czasów zimnej wojny - to oś, wokół której obraca się fabuła powieści. Cały myk polega tu na tym, że King położył na tym guziku niewinny dziecięcy paluszek.

Luke Ellis, wybitnie inteligentny chłopiec, który w wieku 12 lat ma szansę iść na prestiżowe studia, zostaje porwany i umieszczony w tzw. Instytucie - ośrodku gdzieś w lasach Maine, gdzie trzymane są dzieci ze zdolnościami telepatii i telekinezy. W Przedniej Połowie tegoż przybytku dzieci przechodzą badania. W Tylnej - do której potem trafia każde z nich - ich los jest nieznany. Luke zaprzyjaźnia się z kilkoma dziećmi i poznaje prawdę o tym tajemniczym miejscu. Więź z Kalishą, Averym, Nickiem i George'm oraz nieuchronność tego, co ich wszystkich wkrótce czeka, popycha go w końcu do desperackiej próby ratunku.

Wraz z pierwszymi opiniami o tej książce pojawiły się stwierdzenia, że King posiłkuje się w niej sukcesem serialu Stranger Things; a z drugiej strony - że to właśnie serial korzysta pełnymi garściami z Kinga. Znam serial, ale pamiętając świetny film Stand By Me podejrzewam, że rozstrzygnięcie tej kwestii byłoby raczej na korzyść Kinga ;) Motyw z dziećmi w rolach bohaterów po prostu się sprawdza,
porusza i angażuje emocjonalnie. I nie inaczej jest w przypadku INSTYTUTU.

W INSTYTUCIE mamy do czynienia z solidnie, konstruktywnie zbudowaną historią z galerią ciekawych, dobrze wykreowanych dziecięcych postaci. Oczywiście są tu również dorośli - jednym z głównych bohaterów jest Tim, od którego przypadkowej decyzji, jak się później okazuje, zależy bieg fabuły w jednym z jej najważniejszych momentów. Ale nikogo chyba nie zdziwi, że to dzieci skupiają na sobie w tej historii gros uwagi. Luke, Avery (moim zdaniem istny czarny koń tej opowieści) i ich przyjaciele - wyrwani ze swych rodzin, pozbawieni złudzeń i niewinności, mają przeciwko sobie całą armię bezdusznych dorosłych. I tylko kilku sprzymierzeńców wśród nich, których na dodatek muszą rozpoznać, nie mogąc popełnić błędu - zaufanie niewłaściwej osobie może kosztować życie. Czy dzięki swej inteligencji i zdolnościom uda się im pokonać zło, które może mieć wręcz globalny zasięg?

Książka ma dobry, iskrzący napięciem klimat
, a jej fabuła intryguje, momentami wstrząsa i przyprawia o ciarki. Było też emocjonująco, nawet do łez. Co ciekawe, fabuła pozostawia margines niepewności co do tego, kto tak naprawdę stoi za tytułowym Instytutem, jego celami i działaniami, i skłania do niewesołych refleksji odnośnie współczesnych zagrożeń, których jakże często nie jesteśmy świadomi.

Akcja powieści jest dość wartka, więc książkę, choć to kawał grubaska, czyta się szybko, bez grama znużenia. Wręcz pożera się ją, przeżywając z nią rodzaj groźnej, acz wciągającej przygody. Pod sam koniec napięcie trochę siada, a to za sprawą rozpętanej istnej jatki. Kiedy już nie mogłam doliczyć się kolejnych trupów, przeszło mi przez myśl, że kogo jak kogo, ale Stephena Kinga z jego wyobraźnią stać było na coś więcej, niż masowy odstrzał postaci, by przerzedzić towarzystwo. Zapachniało mi to trochę pójściem na łatwiznę, i to jedno z lekka mi w tej powieści zazgrzytało. Jednak nie będę marudzić, bo reszta była pyszna.
 

Nigdy nie zastanawiałam się nad fenomenem Kinga, ale go chyba rozumiem. Wciąż pamiętam wrażenia z lektury pierwszej jego książki, jaką przeczytałam, kiedy byłam jeszcze nastolatką - była to MISERY. W tym roku w końcu sięgnęłam po ZIELONĄ MILĘ, nad którą spłakałam się niemal tak, jak oglądając film. INSTYTUT czytało się świetnie i myślę, że będzie odtąd jedną z moich ulubionych książek Kinga. Jestem pod wrażeniem (chyba niewyczerpywalnej!) twórczej formy tego autora. I mimo, że nie ze wszystkim, co dotąd poznałam, do mnie trafił, zawsze chętnie sięgnę po inne jego książki.

"Małe dzieci bez towarzystwa zwykle boją się ciemności. Duże zresztą też, chociaż większość wolałaby się do tego nie przyznawać."

I N S T Y T U T
(THE INSTITUTE)
STEPHEN KING
PRZEKŁAD: RAFAŁ LISOWSKI
WYDAWNICTWO ALBATROS
2019

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Albatros.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz